Trudno uwierzyć, że jeszcze 10-15 lat temu duża część artystów starała się walczyć z muzyką cyfrową. Chyba wszyscy pamiętamy spięcie na linii Metallica – Napster. Oczywiście wiadomo, że tam chodziło o czyste piractwo jednak dziś artyści z Internetem nie walczą tylko pchają się do niego drzwiami i oknami. Sami udostępniają albumy na różnego rodzaju portalach, pojawiają się na YouTube, BandCamp i w innych serwisach tego typu.
To wszystko w połączeniu ze stosunkowo tanim dostępem do serwisów streamingowych sprawiło, że problem piractwa został dość mocno „przygaszony”. Artystom znanym YT pozwala na dotarcie do jeszcze szerszego grona i nabijania różnego rodzaju dziwnych statystyk. Muzykom niszowym serwisy tego typu pozwalają na potencjalne wybicie. Właśnie tak trafił do mnie zespół Obsidian Mantra, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. W każdym razie chwała rateyourmusic za to, że już tak nie jest;)
„Existential Gravity” to debiutancki longplay w dorobku grupy, dla której najlepszym określeniem byłoby chyba „nieoczywista”. Obsidian Mantra to doom zmieszany z djentem, graniem progresywnym, death metalem i jeszcze kilkoma innymi gatunkami. Brzmi to jak krzyżówka Meshuggah ze wczesnym Blindead i combo różnego rodzaju zespołów ze stajni „death”.
„Existential Gravity” już na starcie robi bardzo dobre wrażenie ponieważ jest bardzo porządnie wydany. Solidny digipak skrywa książeczkę z tekstami i grafikami. Brawo za ten aspekt ponieważ coraz więcej artystów bezczelnie olewa warstwę wizualną produktu, który sprzedają. Tak jak pierwszy kontakt wizualny budzi pozytywne emocje tak ten muzyczny może wywołać lekki szok.
Obsidian Mantra wcale nie brzmi jak grono debiutantów a „Existential Gravity” zasadniczo na żadnej płaszczyźnie nie odstaje od zachodnich produkcji. I nie chodzi tu nawet o produkcję, która moim zdaniem jest świetna i bardzo profesjonalna. Większe wrażenie robi sama muzyka. Zespół ze zlepków twórczości kapel, które wymieniłem wyżej stworzył własną hybrydę, która „żre” i wciąga już przy pierwszym przesłuchaniu.
Fakt faktem – skojarzenia m.in. z Meshuggah, Blindead i jeszcze kilkoma innymi zespołami są jasne i oczywiste ale jako całość „Existential Gravity” nie jest żadną kopią powyższych tylko pełnoprawnym produktem: wciągającym i intrygującym od „deski do deski”. Jest to o tyle ciekawe, że całość trwa prawie 54 minuty, które podzielono na 8 utworów, z których tylko jeden jest krótszy niż 6 minut. Tej niespełna godziny praktycznie nie czuć. Co więcej – mimo specyfiki gatunku, ciężaru i toporności materiał jest na tyle łatwo przyswajalny, że od razu po jego zakończeniu mamy ochotę na więcej.
Wpływ na to ma z pewnością duża różnorodność krążka i jego rozbudowanie. W jednym momencie jesteśmy atakowani przytłaczającym ciężarem i ścianą dźwięków w „Voice From Within” by po chwili rozpłynąć się w tajemniczym klimacie najdłuższego na płycie „Afflicted With The Plague” gdzie pojawia się czysty wokal i klimat rodem z „Affliction…” Blindead (wspomniana wcześniej Meshuggah pojawia się w wielu miejscach – m.in. pokręconej solówce w „Vomiting The Void”).
A propos wokali! Kacper Kajzderski ma dar, którego wielu wokalistom brakuje: oprócz bardzo dobrego growlingu potrafi zaśpiewać czysto bez sprawiania, że słuchaczowi „uszy więdną” (jak to czasami było w przypadku Bella z Fear Factory). Ponadto gra na gitarze za co dodatkowy plus. Ciekawostką i dużą wartością dodaną może być fakt, iż za gitarę basową odpowiada płeć piękna – obraz niezbyt często spotykany.
„Existential Gravity” ma wszystko by zaistnieć w muzycznym świecie ponieważ w żadnym aspekcie nie odstaje od tego co nagrywa metalowa elita. Z całego serca życzę Obsidian Mantrze wypłynięcia na szerokie wody (np. pod skrzydłami Decapitated) bo zespół w pełni na to zasługuje. Dla fanów technicznego grania „Existential Gravity” to pozycja obowiązkowa. A ja czekam już na kolejny album!!;)