Po kilku latach kombinowania zakończonych niepowodzeniem w końcu się udało i dotarłem do Gdańska na święto metalu czyli 4 dni naładowanych po brzegi muzyką z różnych części świata. Oto garść moich spostrzeżeń na temat festiwalu oraz słów kilka na temat wybranych koncertów. Zaczniemy właśnie od nich.
Dzień 1:
Exodus – występ zespołu Holta na festiwalu Wacken w 2008 roku uznaję za jeden z najlepszych thrashowych występów w ogóle. Kiedy w październiku 2024 pojawiły się pierwsze ogłoszenia w temacie zespołów, które zagrają na Mysticu, pojawił się właśnie Exodus. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że do zespołu wrócił Souza i od ładnych kilku lat za mikrofonem nie było już Dukesa. Ale chyba czasem marzenia się spełniają ponieważ w styczniu tego roku ogłoszono, że Zetro ostatecznie odszedł z zespołu a w jego miejsce po latach nieobecności wrócił Rob. I już wtedy wiedziałem, że muszę być w Gdańsku i zobaczyć ten występ na żywo. Od Wacken minęło 15 lat. Praktycznie cała ekipa Exodusa jest już po 60tce lub się do niej zbliża ale koncert był równie żywiołowy jak ten w Niemczech. Dukes na wokalu jest demonem, reszta muzyków mimo upływu lat i różnych perturbacji (późny przylot, zatrucie pokarmowe) dalej świetnie bawi się grą. Podobnie było z publiką, która bardzo licznie stawiła się pod sceną (mimo tego, że był to dopiero Warm Up Day). Sam koncert to przekrój przez całą twórczość Exodusa: od klasyków, przez erę Dukesa po rzeczy mniej popularne. Muzyczne marzenie spełnione.
Jerry Cantrell – moje drugie muzyczne marzenie, które Jerry spełnił z nawiązką wrzucając do setu klasyki Alice In Chains czyli „Them Bones”, „Would?” i „Rooster”. Za mikrofonem dzielnie wspierał go Greg Puciato i wychodzi na to, że powstała świetna koncertowa maszyna. Nawet mimo tego, że Jerry wygląda na człowieka bardzo zmęczonego i znudzonego. Ale taki wizerunek towarzyszy mu od czasów AIC. Na plus jeszcze bardzo fajny przekrój przez solową twórczość – znalazło się tu miejsce dla utworów z najnowszego albumu jak i z debiutu.
Alcest – bardzo lubię Francuzów za klimat, który tworzą na albumach ale to jest raczej muzyka do kontemplowania w domu niż do pełnego zaangażowania na festiwalowym koncercie ponieważ po ok 30 minutach setu stwierdziłem, że potrzebuję dodatkowego zajęcia w postaci stanięcia w kolejce po merch.
Dzień 2:
Dopethrone – mój drugi koncert Kanadyjczyków, pierwszy raz widziałem ich na żywo na Red Smoke Fest w Pleszewie kilka lat temu. Bardzo lubię ich za ten brudny, śmierdzący sludge/stoner metal. Już w wersji studyjnej ich muzyka przytłacza atmosferą, która na koncertach robi się jeszcze gęstsza. Nie inaczej było i tym razem i w Gdańsku Dopethrone zmasakrował uszy fanów zgromadzonych pod Desert Stage.
Ufomammut – Włosi występowali na tej samej edycji RSF co Dopethrone i wtedy zrobili na mnie olbrzymie wrażenie. Myślę, że w czasie ich koncertu nie spał nie tylko cały Pleszew ale i okoliczne gminy. W Gdańsku było podobnie chociaż na RSF set wydawał się ciekawszy.
Nile – pierwszy kontakt na żywo z twórczością Karla Sandersa, którego zarówno solowo jak i z Nile katowałem do tej pory z płyt. Z racji tego, że zespół grał na Shrine to pod sceną zjawiłem się sporo przed czasem. Ekipa techniczna bardzo długo pracowała nad konfiguracją brzmienia ale chyba coś poszło nie tak bo ostatecznie koncert był słabo nagłośniony i momentami wszystko zlewało się w jedną całość do tego stopnia, że ciężko było zidentyfikować utwory – dobrze, że muzycy mówili co zaraz zagrają. Na plus sam warsztat muzyków bo jak już było coś słychać to było to niesamowicie techniczne. Sam Sanders jest mega pozytywnym gościem i akurat w dniu koncertu obchodził swoje 62 urodziny.
Elder – jeden z lepszych koncertów festiwalu. Elder tworzy muzykę rozbudowaną, wielowarstwową i przede wszystkim długą bo ich utwory potrafią trwać po kilkanaście minut. I taki był dobór setu na Mystic. Amerykanie grali prawie godzinę a przełożyło się to na „tylko” 5 utworów. Ich dobór był bardzo trafiony bo przeprowadził słuchaczy przez sporą część dyskografii grupy. Tu na plus nagłośnienie – brzmienie było czyste niezależnie od tego czy akurat był cięższy czy lżejszy fragment.
Dzień 3:
Hatebreed – Amerykanów widziałem 11 lat temu na Przystanku Woodstock (kiedy to zleciało?? Myślałem, że to góra 6-7 lat…). Muzyka Hatebreed nie jest w żaden sposób górnolotna ale na koncertach sprawdza się świetnie. Mimo ponad dekady ekipa Jesty dalej ma w sobie bardzo dużo energii i potrafi poderwać tłumy. Olbrzymi plus za „ball of death” 😊
Opeth – wiele osób narzeka na twórczość Szwedów powstałą po „Watershed”. Ostatni album również nie do końca zaspokoił apetyty malkontentów. Jednak zarówno dwa albumy z najnowszego krążka jak i te ze spokojniejszej ery wypadły świetnie na żywo poprzeplatane starszą twórczością z „Ghost Of Perdition” i „Deliverance” na czele. Ten drugi był ponoć grany na żywo 1001 raz. Świetną robotę zrobił tu Mikael Akerfeldt bogatą konferansjerką i żartami.
Jinjer – na koncert trafiłem głównie ze względu na pusty slot w harmonogramie. Niby fajnie grało ale niewiele w głowie zostało, fanem raczej nie zostanę.
Dzień 4:
Death Angel – ciężko uwierzyć, że taka ekipa grała na Shrine Stage. Koncert wypadł świetnie, zespół zaserwował miks utworów z różnych etapów twórczości. Po koncercie słyszałem głosy, że był zdecydowanie za cichy. Ale może właśnie dlatego wszystko było idealnie słychać?
Pentagram – nie wiem czy na Mystic jeżdżą memiarze ale jeśli ktoś liczył na kolejny materiał do internetowych virali z udziałem Bobbiego Lieblinga to z pewnością srogo się zawiódł. Zamiast tego otrzymaliśmy bardzo wyluzowanego gościa, który może i wygląda jakby zaraz miał zejść na zawał ale na scenie ma jeszcze mnóstwo energii. Sam Pentragram natomiast przeżywa swoją n-tą młodość i chyba dzięki tym memom uzyskał rozgłos, na który zasłużył już wiele lat temu bo to jednak klasyka doom/heavy metalu.
Municipal Waste – jedno z większych pozytywnych zaskoczeń festiwalu. Twórczość Odpadów znałem oczywiście z płyt i bardzo lubię ich bałaganiarski thrash ale nie spodziewałem się, że na żywo wypadnie on aż tak dobrze. Olbrzymi wkład w to miał wokalista Tony Foresta, który nie tylko co chwilę zagadywał publikę i zachęcał ją do crowd surfingu ale też strasznie podnosił tym ciśnienie ochronie, która chyba nie była przygotowana na takie wydarzenie.
Sepultura – nie należę do ortodoksów, dla których Sepultura skończyła się wraz z odejściem Maxa. Lubię albumy z Greenem. Chociażby „Dante XXI”, „A-Lex” i „Quadra” uważam za krążki co najmniej bardzo dobre. Ale na żywo było średnio do tego stopnia, że odmeldowałem się na „Refuse/Resist”, który wypadł słabo. Ale w zasadzie niewiele mnie ominęło bo później były już tylko 3 utwory. W przypadku Sepy uważam, że były w tym roku inne kapele, które bardziej zasłużyły na ostatni koncert na głównej scenie w finałowy dzień. Ale publiczność świetnie się bawiła także pewnie nie wszyscy podzielą moje zdanie.
Poza tymi koncertami widziałem jeszcze po kilkanaście minut:
Midnight – pierwszy raz na żywo, w tej odsłonie wypadają wyśmienicie, z płyt odpuszczam po kilku utworach.
Castle Rat – bardzo fajne przedstawienie okraszone retro doomową muzyką.
Witch Club Satan – bardzo chciałem obejrzeć w całości ale zwyczajnie się nie dało ze względu na sauniano-klaustrofobiczne klimaty.
Whitechapel – tak jak w wersji studyjnej za nimi nie przepadam tak na żywo wypadają bardzo fajnie i porywają publikę. To jest muzyka stworzona właśnie do koncertów.
Halocene – nie moja bajka
Cradle Of Filth – to moje n-te podejście do twórczości Kredek, pierwszy raz na żywo. Utwierdziłem się w przekonaniu, że to nie twórczość dla mnie i po kilkunastu minutach poszedłem zwiedzać stoiska za Park Stage.
Absu – ze względu na koncert Dopethrone dotarłem na Absu z poślizgiem. Tłum był ogromny, z przedsionka niewiele było widać i słychać zatem po kilkunastu minutach przeniosłem się na inny koncert.
Turbonegro – widziałem tylko końcówkę – po występie Nile ale pod sceną było naprawdę gęsto a rock’n’rollowe połączenie z death punkiem w wykonaniu Norwegów przyciągnęło tłumy.
Vader – klasa sama w sobie. Niestety koncert polskiej legendy nałożył się z występem Death Angel. Tu rachunek był prosty. Vader czasem przyjeżdża do Szczecina, DA nie zatem wygrali Amerykanie.
Plusy:
Line up – mimo, że gorszy niż w poprzednich latach to i tak potężny. Nie ma w Polsce drugiego takiego festiwalu, który gromadziłby w jednym miejscu tylu artystów światowej sławy.
Różnorodność – death, black, thrash metal. Do tego doom, stoner, trochę dark elektro, metalcore i inne gatunki w jednym miejscu.
Dostępność picia, jedzenia, toalet – stanowisk z jedzeniem i piciem było na tyle dużo, że nawet gdy w jednym miejscu była spora kolejka to 50m dalej można było dostać coś z biegu. Podobnie wyglądała sprawa z toaletami. Poza toitoiami były też toalety klubowe.
Merch „nieoficjalny” – raj dla fanów CDków, winyli, naszywek, koszulek itp. Można było nabyć większość albumów zespołów, które pojawiły się na festiwalu.
Lokalizacja – Gdańsk ma niesamowity potencjał. Jest tu lotnisko, dzięki czemu na festiwal docierali bez problemu ludzie z Hiszpanii, Norwegii czy nawet Australii. Dodatkowo miasto daje olbrzymie pole manewru w godzinach poza festiwalem: można pozwiedzać czy zjeść coś dobrego. Sporo ludzi narzekało na brak pola namiotowego i integracji. Ale uczestników festiwalu było wszędzie pełno i bez problemu można było pogadać ze „swoimi” na mieście.
Minusy:
Sabbath Stage – ta scena nie nadaje się na festiwal takiej wielkości. Spróbowałem wytrzymać chwilę na koncercie Witch Club Satan ale brak tlenu, temperatura jak w saunie i ścisk jak w miejskim autobusie w godzinach szczytu doprowadziły do bardzo szybkiej ewakuacji. Nie wiem jak w ogóle to pomieszczenie zostało dopuszczone do festiwalu ale jedno niewielkie wyjście i brak jakiejkolwiek wentylacji tylko się proszą o tragedię. Sabbath Stage mógłby przyjąć ludzi na Mystic Talks a nie koncerty.
Nagłośnienie – to raczej wina realizatorów i technicznych zespołów bo na tej samej scenie, na której nie szło zidentyfikować utworów Nile zagrał 2 dni później Death Angel i brzmiał o niebo lepiej.
Merch „oficjalny” – jeśli w środę po godzinie 17 nie ma już sporej części festiwalowych koszulek w rozmiarze L i bierze się ostatnią XL, którą później ktoś chce odkupić za 50 euro to chyba znak, że tych koszulek zostało wyprodukowanych za mało?
Przejście z Main na Desert Stage – w czasie koncertów na Park Stage bardzo ciężko było się przedostać między Main i Desert – miejsca na Park Stage jest na tyle niewiele, że w czasie koncertów ludzie stają gdzie popadnie i blokują jedyne przejście między scenami. Swoje robią też ludzie stojący w kolejkach po piwo i merch. Ogólnie przelotówkę można by puścić jakoś inaczej lub stanowiska z merchem umieścić w innej lokalizacji dając przestrzeń do przechodzenia.
Nieszczęśliwa rozpiska – zdaję sobie sprawę z tego, że nakładanie się na siebie koncertów jest nieuniknione na tego typu festiwalach ale przez to przegapiłem 2 ważne występy: Opeth wygrał z Eyehategod a Death Angel z Vaderem.
Służby informacyjne – w środę pytałem się kilku ekip o szczegóły na temat pakietu VIP. Chyba dopiero piąta osoba podpowiedziała mi, że informacje na pewno są gdzieś na stronie lub w aplikacji. Cztery wcześniejsze nie miały pojęcia i każda z osób powiedziała mi co innego.
Na koniec kilka słów o pakiecie VIP, który miałem w tym roku – jego zaletą jest dostęp do zamkniętej strefy przy scenie głównej gdzie pod dachem, na podwyższeniu znajduje się bar i dodatkowe toalety. I to w zasadzie koniec plusów. Zestaw startowy nie jest jakoś specjalnie bogaty i zawiera przedmioty zupełnie nieistotne. Zatem jest to opcja atrakcyjna tylko dla osób chcących oglądać w komfortowych warunkach koncerty na głównej scenie. Reszta może sobie odpuścić.
Czytając tę relację można mieć wrażenie, że nazbierało się tu bardzo dużo minusów. To prawda jednak nie przesłaniają one plusów i atutu w postaci line-upu, którego nigdzie indziej w Polsce nie zobaczymy. Przez te 4 dni bawiłem się bardzo dobrze nawet biorąc pod uwagę pogodę, która nie rozpieszczała. Zatem jest olbrzymia motywacja aby na Mysticu pojawić się też w przyszłym roku. I żałuję jedynie koncertów, na które nie udało mi się dotrzeć czyli Oranssi Pazuzu, Blindead 23 i Skeletal Remains.