Muzyczne podsumowanie 2016 roku

podsumowanieWielkimi krokami zbliża się koniec roku. Nadchodzi zatem czas podsumowań. Rok 2016 jest wyjątkowy pod co najmniej jednym względem. Pierwszy raz w historii Rolowego nie miałem najmniejszego problemu z wytypowaniem najlepszych polskich albumów. Z kolei trochę rozczarowała mnie zagranica, która nie wypuściła na światło dzienne ani jednego krążka, który sponiewierałby mną, wyrył się w pamięci, okupowałby tygodniami odtwarzacz i z miejsca wskoczył na listę płyt, które zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę.  Stąd w zestawieniu pojawią się albumy „tylko” bardzo dobre, których słuchanie sprawiło mi największą frajdę. Spośród ponad setki płyt, którą kupiłem w tym roku 33 było nowościami. Jedziemy!;)

Scena polska – tu zdecydowanie królują 2 pozycje:

Obscure Sphinx – Epitaphs – najtrudniejszy album w dorobku grupy, najcięższy do przetrawienia i do zaakceptowania. Sam na początku miałem problemy z jego przyswojeniem. Jednak po wielokrotnym przesłuchaniu okazuje się być dziełem najbardziej dojrzałym i dopracowanym i w zasadzie po kilku miesiącach od premiery powinienem napisać recenzję od nowa. Klamra spinająca krążek („Nothing Left” i „At The Mouth Of The Sounding Sea”) prezentuje taki poziom, że mogłaby się od niej uczyć czołówka światowego post metalu. Mam nadzieję, że ktoś w końcu doceni zespół (Nuclear Blast, Earache?) i pozwoli mu wypłynąć na szerokie wody bo ekipa Obscure Sphinx w pełni na to zasługuje. Warto posłuchać: „Nothing Left”, „At The Mouth Of The Sounding Sea”.

Blindead – Ascension – zmiana wokalisty, której się obawiałem, wcale nie wpłynęła na poziom twórczy zespołu dzięki czemu otrzymaliśmy kolejną świetną pozycję w dyskografii Blindead. Czasy pierwszych trzech albumów odeszły chyba bezpowrotnie ale to co prezentuje zespół od wydania „Absence” również chwyta za serce. „Ascension” to album bardziej różnorodny od poprzednika ale równie emocjonalny i wciągający. Warto posłuchać: „Hearts”, „Ascension”.

Oprócz nich jeszcze 2 inne albumy sprawiły mi dużą frajdę i często do nich wracam:

Acid Drinkers – PEEP Show – zdecydowanie najlepszy album Kwasożłopów wydany na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat: rzecz niesamowicie energiczna, różnorodna i przebojowa. Zespół się starzeje ale w ogóle tego nie słychać ani nie widać na koncertach. Warto posłuchać: „Monkey Mosh”, „50?! Don’t Slow Down”,  „The Cannibal”.

Łona i Webber – Nawiasem Mówiąc – Łona jest jak Zawisza – zawsze można na nim polegać. Poziom poprzednich albumów został utrzymany jeśli nawet nie przeskoczony. I na tym można zakończyć pisanie i rozpocząć słuchanie;) Warto posłuchać: „Błąd”, „Gdzie Tak Pięknie?”.

Zagranica – tu mam duży problem. Mimo tego, że światło dzienne ujrzało bardzo dużo premier to nie powstał żaden album, który „strzeliłby mnie w dziób”. W związku z tym będzie kilka pozycji, które wyróżniają się na tle reszty i warto je poznać. Kolejność alfabetyczna.

Dinosaur Jr. – Give A Glimpse Of What Yer Not – w Internecie zdania na temat tego albumu są bardzo podzielone. Ja należę do grupy wychwalającej i słuchanie „Give…” sprawia mi o wiele większą frajdę niż np. poprzedniego albumu chociażby ze względu na większą chwytliwość i przebojowość. Warto posłuchać: „Going Down”, „Knocked Around”.

Droids Attack – Sci-Fi Or Die – to co nie wyszło w przypadku nowego albumu Red Fang udało się w 100% ekipie Droids Attack i ich album jest energiczną, stonerową petardą, która porywa od pierwszych do ostatnich dźwięków. Jest moc, jest dynamika, jest przebojowość i potężne brzmienie – czego chcieć więcej? Warto posłuchać: „Die Glocke”, „The New Plague”.

Gojira – Magma – najłatwiejszy album w dorobku grupy. Jednocześnie charakterystyczny styl został zachowany i doszła do niego swego rodzaju przebojowość. Nie jest to najmocniejsza pozycja w dyskografii Gojiry ale poziom nieosiągalny dla wielu zespołów utrzymano;) Warto posłuchać: „Shooting Star”, „Only Pain”.

Greenleaf – Rise Above The Meadows – nie wiem jakim cudem do tej pory twórczość Szwedów umykała mi ale całe szczęście, że w końcu na nią trafiłem. „Rise…” to energiczna dawka stonera połączonego z klimatami lat, które dawno temu przeminęły. Do tego dochodzi wokal przenoszący słuchacza w czasy Morrisona czy też Planta. Świetna rzecz! Warto posłuchać: „A Million Fireflies”, „Howl”.

Meshuggah – The Violent Sleep Of Reason – ciężki, toporny, specyficzny, odstraszający, fascynujący. Dodatkowo niesamowicie wymagający – chyba najbardziej obok „Catch 33”. Przebrnięcie przez całość „na raz” jest dość dużym wyzwaniem ale jednocześnie ciekawym przeżyciem. Warto posłuchać: „Clockworks”, „Monstrocity”.

Mouth Of The Architect – Path Of Eight – album, w przypadku którego pierwsze wrażenie ewidentnie kuleje. Z każdym kolejnym jest jednak zdecydowanie lepiej a po kilkunastu kontaktach krążek ten wyrasta na jedną z ciekawszych rzeczy jaka powstała w tym roku w post metalowym świecie. Chociaż nie jest to tak rasowy post do jakiego zespół przyzwyczaił słuchaczy na 3 pierwszych albumach. Warto posłuchać: „Sever The Soul”, „Stretching Out”.

Swans – The Glowing Man – zapowiadany jako ostatnia część obecnej wizji zespołu. Nie porywa tak jak „The Seer” i „To Be Kind” ale to nadal olbrzymi kawał przytłaczającej i intrygującej muzyki. Jednocześnie odczuwalny jest fakt, że chyba dłużej na takiej konwencji bazować nie można zatem czekamy na nowe oblicze Giry i spółki. Warto posłuchać: „The Glowing Man”, „Frankie M.”.

Wo Fat – Midnight Cometh – druga stonerowa bomba w zestawieniu ale zdecydowanie inna niż Droids Attack. Tu zamiast dynamiki i przebojowości mamy do czynienia z budowaniem klimatu a taki utwór jak „Of Smoke And Fog” jest jedną z ciekawszych rzeczy jakie zostały nagrane w tym roku. Do tego dochodzi genialna okładka. Warto posłuchać: „Riffborn”, „Of Smoke And Fog”.

 

Kilka słów na temat albumów, które kupiłem.

Acid Drinkers Peep Show – patrz wyżej;)

Anthrax – For All Kings – niby solidny album z kilkoma bardzo dobrymi momentami ale wracam do niego rzadko i raczej „na raz” – bez opcji „replay”;)

Blaze Bayley – Infinite Entanglement – kolejna mocna pozycja w dorobku Bayleya. Krążek jak dobre wino – do posłuchania w nietypowych okolicznościach, raz na jakiś czas. Wracam do niego rzadko ale z przyjemnością.

Blindead – Ascension – patrz wyżej;)

Leonard Cohen – You Want It Darker – kolejna mocna pozycja w dyskografii legendy ale chyba jednak trochę zbyt mocno gloryfikowana ze względu na okoliczności powstania i śmierć artysty krótko po premierze. Nie zmienia to faktu, że utwór tytułowy wywołuje ciarki na plecach. Album do posłuchania przy odpowiednim klimacie.

Death Angel – The Evil Divide – dowód na to, że w 2016 roku nadal można tworzyć fajny thrash. Z całej starej gwardii, która wydała coś w tym roku właśnie do „The Evil Divide” wracam najczęściej i z największą przyjemnością.

Deftones – Gore – z jednej strony bardzo dobry krążek, z drugiej – zapomniałem, że w ogóle miał premierę w tym roku… Jest to pierwszy album Deftones, który nie do końca mnie porwał i nie znalazł się w rocznym TOPie. Chociaż trzeba przyznać, że nadal jest to mocna rzecz z kilkoma świetnymi momentami.

Dillinger Escape Plan – Dissociation – jeśli faktycznie członkowie zespołu dotrzymają słowa i będzie to ostatni album DEP to „Dissociation” będzie jednym z najlepszych pożegnań muzycznych XXI wieku.

Dinosaur Jr – Give A Glimpse Of What Yer Not – patrz wyżej;)

Eldo – Psi – nie jest to „Eternia” ale nadal do czynienia mamy z dużą dawką inteligentnego rapu. Czasem jednak człowiek zadaje sobie pytanie na ile faktycznie jest to inteligencja a na ile grafomaństwo. Co nie zmienia faktu, że słucha się przyjemnie, ciekawe czy album przejdzie próbę czasu.

Gojira – Magma – patrz wyżej;)

Hatebreed – The Concrete Confessional – urywał tyłek przy pierwszym przesłuchaniu i nadal urywa po kilku miesiącach od premiery. Jest to zdecydowanie najlepszy album Hatebreed nagrany na przestrzeni ostatnich lat i TOP3 grupy w ogóle. Świetny krążek do auta.

Hey – Błysk – album dobry i bardziej rockowy od 2 poprzednich ale nadal nie mogę przekonać się do akurat takiej wizji zespołu. Do „Błysku” wracam ale raczej rzadko i bez większego sentymentu.

Kazik Na Żywo – Ostatni Koncert W Mieście – gorszy od „Występu”, materiał zagrany na koncercie podobny. Jedynym urozmaiceniem są utwory z „Baru La Curva/Plam Na Słońcu”, który jest albumem co najwyżej przeciętnym. Miał to być album pożegnalny. Ale czy na pewno będzie? Przecież „zawsze można się reaktywować”?

Kvelertak – Nattesferd – ekipę Norwegów dopadł wszechobecny wirus łagodzenia brzmienia przez co „Nattesferd” nie jest takim pociskiem jak chociażby debiut. Jednak nadal charakterystyczny styl grupy jest zachowany a niektóre fragmenty krążka urywają tyłek. Jest to jedna z premier, do których wracam najczęściej.

Łona i Webber – Nawiasem Mówiąc – patrz wyżej;)

Megadeth – Dystopia – Rudy wrócił do formy po słabszym „Supercollider”, nagrał dobry album zatem teraz ma pełne prawo do tego żeby śmiać się ze swoich starych kolegów z Mety;) „Dystopia” ma kilka momentów, do których chce się często wracać.

Meshuggah – The Violent Sleep Of Reason – patrz wyżej;)

Metallica – Hardwired…. To Self-Destruct – w zasadzie mógłbym nową Metę wrzucić do szufladki rozczarowań. Problem w tym, że niczego ciekawego po tym albumie nie oczekiwałem i to właśnie dostałem. „Hardwired…” mógłby się ograniczyć do 4-utworowej EPki, która byłaby na prawdę solidnym materiałem. W obecnej konwencji jest to wymęczony potworek i dowód na to, że zespół „jedzie” już tylko na starej renomie.

Moanaa – Passage – bardzo dobry polski post metal, którego świetnie słucha się jako całości. Problem pojawia się w momencie gdy chcemy przypomnieć sobie jakiś konkretny utwór czy jego fragment. Na razie nie dotarłem do etapu, w którym by się to udało. Ale do albumu raz na jakiś czas wracam.

Mouth Of The Architect – Path Of Eight – patrz wyżej;)

O.S.T.R. – Życie Po Śmierci – album, który w moim przypadku zdecydowanie nie przeszedł próby czasu. Po premierze słuchałem kilka razy, później miałem wielomiesięczną przerwę. Gdy ostatnio próbowałem posłuchać to nie dotrwałem do końca. Tak jak wcześniej podejrzewałem jest to krążek do przesłuchania kilkukrotnego i odstawienia na półkę.

Obscure Sphinx – Epitaphs – patrz wyżej;)

Red Fang – Only Ghosts – nie jest to debiut, brakuje mi tej nieskrępowanej energii i żywiołowości, na którą się nastawiałem (tylko dlaczego skoro po debiucie zespół już tak nie grał?). Albumu słucha się nieźle z kilkoma bardzo dobrymi momentami. Do odświeżenia raz na jakiś czas.

Riverside – Eye Of The Soundscape – album na szczególne okazje, do słuchania codziennego nie nadaje się w ogóle. Natomiast grając w tle umila wykonywanie innych czynności.

Sodom – Decision Day – lekkie potknięcie po kilku na prawdę dobrych albumach. Mamy tu kilka petard ale i rzeczy, których nie mogę słuchać – „Caligula”. Jeśli już zabieram się za słuchanie Sodoma to raczej sięgam po inne albumy.

Spiritual Beggars – Sunrise To Sundown – przyjemny album ale nie jest to niestety stoner, za który polubiłem ten zespół. Krążek z grupy: przesłuchać i ponownie odłożyć na półkę na kilka miesięcy.

Swans – The Glowing Man – patrz wyżej;)

Testament – Brotherhood Of The Snake – drugi (obok Death Angel) tegoroczny album thrashowy, do którego wracam najczęściej i z największą przyjemnością. Takie wydawnictwa dają nam nadzieję, że w gatunku pozostało jeszcze coś do powiedzenia.

Thy Worshiper – Klechdy – album, na który trafiłem dzięki niesamowicie intrygującej okładce. Thy Worshiper to nasz rodzimy walec pagan metalowy. Mnogość nawiązań do legend, wierzeń i przedwiecznej kultury sprawia, że „Klechdy” wciągają chociaż najlepiej sprawdzają się jako album na wyjątkowe okazje. Również ze względu na ilość nagranego materiału.

Tides From Nebula – Safehaven – pamiętam, ze krótko po premierze album bardzo mi się podobał. Dziś nie pamiętam z niego żadnego utworu ani orientacyjnej daty kiedy to ostatni raz go słuchałem. Po wydaniu „Earthshine” coś pękło i kolejne albumy nie wciągają już tak bardzo.

Vader – The Empire – na tę chwilę jedyny album Vadera w mojej dyskografii. Nie jest oczywiście pozbawiony wad ale nie rozumiem też jego krytyki. Po napisaniu recenzji odłożony na półkę, czeka na swoją kolej, która raczej bardzo szybko nie nadejdzie.

Wo Fat – Midnight Cometh – patrz wyżej.

 

Kończący się rok osobiście uznaję za bardzo udany i bogaty pod względem muzycznym. A już praktycznie na samym początku 2017 czekają na nas kolejne ciekawie zapowiadające się premiery m.in. Overkill i Kreator. Tyle wiemy. A może w końcu doczekamy się nowego Toola?;)

W oczekiwaniu na nadejście nowego – lepszego roku wszystkim czytelnikom Rolowego życzę Wesołych Świąt, mnóstwa płyt pod choinką oraz czasu na ich słuchanie!;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *