Muzyczne podsumowanie 2015 roku

podsumowanieWielkimi krokami nadchodzi koniec 2015 roku a wraz z nim kolejne zestawienie najlepszej muzyki, która ukazała się w roku bieżącym. Standardowo z kilkudziesięciu zakupionych albumów tylko niewielka część to materiały premierowe a nie „odgrzewane kotlety” sprzed lat. W tym roku sytuacja i tak jest o tyle dobra, że nowości nazbierało się 24 sztuki, w tym aż 6 z naszego rodzimego rynku. Fakt ten należałoby zapisać kredą w kominie ale to kiedy indziej bo teraz już czas na zestawienie;)

ALBUM ROKU:

Killing Joke – Pylon – po 3 latach ciszy zespół wrócił do muzycznego świata z albumem kompletnym: inteligentnym, przemyślanym, mrocznym, przytłaczającym, intrygującym. Nie ma tutaj ani jednej zbędnej sekundy, całość wgniata w fotel. „Pylon” jest wielowymiarowy i nie zamyka się hermetycznie w jednej konwencji tak jak to było np. z „Hosannas From The Basements Of Hell”. Na nowym albumie odnajdziemy nawiązania do „Pandemonium”, „Democracy”, albumów z początku kariery KJ jak i tych zdecydowanie nowszych. Fanom lżejszych klimatów do gustu z pewnością przypadnie „Euphoria” lub też „Big Buzz”. „Ciężarowcy” będą wniebowzięci słuchając „I Am The Virus”. Warto zainwestować w wersję Deluxe tego wydawnictwa. Zawiera ona hipnotyczny utwór „Apotheosis” i chyba tylko jego brak na krążku podstawowym można uznać za wadę „Pylona”. Warto posłuchać: „Autonomous Zone”, „Euphoria”, „Big Buzz”, „I Am The Virus”.

POZOSTAŁE Z TOP 10 (w kolejności alfabetycznej):

All Them Witches – Dying Surfer Meets His Maker – w tym roku ekipa All Them Witches wdarła się do rolowego świata dwukrotnie. Na początku za sprawą „Lightning At The Door” sprzed 2 lat, pod koniec roku natomiast za sprawą nowego materiału, który co najmniej utrzymuje poziom poprzednika. Stosunkowo młody zespół nagrał krążek na światowym poziomie, o którym wiele ekip ze zdecydowanie dłuższym stażem może tylko pomarzyć. „Dying Surfer Meets His Maker” zabiera słuchacza w podróż przez kilkadziesiąt lat historii rocka i różnych gatunków ościennych. Takie granie powinno być promowane w mediach. Ekipa ATM dzielnie biła się z Killing Joke  o miano albumu roku. Warto posłuchać: „Talisman”, „Open Passageways”, „Dirt Preachers”.

Baroness – Purple – czwarty kolor w dorobku grupy przynosi nam muzykę zdecydowanie cięższą i żywszą niż na „Yellow & Green”. Zespołowi udało się pozbierać po traumatycznym przeżyciu i nagrać album świetny chociaż pozostawiający niedosyt głównie ze względu na czas trwania. Po 3 latach czekania chciałoby się chociaż 10 minut więcej. Nie zmienia to faktu, że „Purple” to kolejny bardzo mocny materiał w dyskografii Baroness i wylęgarnia świetnych utworów. Warto posłuchać: „Try To Disappear”, „Shock Me”, „Chlorine & Wine”.

High On Fire – Luminosferous – kto by pomyślał, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie byłem w stanie przesłuchać żadnego albumu High On Fire. Dopiero przy -nastym podejściu coś zaskoczyło a przy „Luminosferous” totalnie się odblokowało. Najnowsze dzieło ekipy Pike’a wchodzi słuchaczowi tak dobrze jak zimne piwo po 8 godzinach pracy w upalny dzień. Mimo specyfiki gatunku i ciężaru krążek powinien spodobać się nie tylko fanom metalu. Początkowe wrażenie prostoty i toporności szybko znika a z każdym kolejnym odsłuchem odkrywamy coraz to nowsze smaczki, które świadczą o świetnych zdolnościach muzyków. Całość dopełnia genialna okładka. Warto posłuchać: „Slave The Hive”, „The Black Plot”, „Luminosferous”.

Intronaut – The Direction Of Last Things – tylko 2 lata minęły od premiery „Habitual Levitations”. W tym niedługim okresie zespołowi udało się stworzyć genialny materiał, chyba najlepszy w swojej dotychczasowej karierze. Z pewnością jest dzieło najłatwiejsze do przyswojenia: skromne w growlowanie, za to zdecydowanie bogatsze w progresywną odsłonę zespołu, pełną bardziej rozbudowanych form niż na poprzedniku. Ciężar przeplata się tu z delikatnymi pejzażami muzycznymi. Całość robi bardzo duże wrażenie i sprawia, że zespół umacnia się w ekstraklasie sludge/post metalu, gdzie już od dawna jest stylowa szufladka z napisem Intronaut. Warto posłuchać: „Fast Worms”, „The Unlikely Event of a Water Landing„, „Digital Gerrymandering”.

Mark Knopfler – Tracker – wiele osób zarzucało „Trackerowi”, że to kolejny taki sam album Knopflera. Jest w tym sporo racji ale z drugiej strony: czy oczekujemy od akurat tego artysty stylistycznego przewrotu. Mark od kilkunastu lat robi to co lubi, to w czym dobrze się czuje. I robi to dobrze nie patrząc na trendy i mody panujące w dzisiejszym przemyśle muzycznym. „Tracker” to kolejne bardzo osobiste spotkanie z artystą na zasadzie: my, szklanka whisky i Knopfler snujący swoje opowieści o życiu i otaczającym nas świecie. Warto posłuchać: „Laughs And Jokes And Drinks And Smokes”, „Beryl”, „Broken Bones”.

Minsk – The Crash And The Draw – Minsk A.D. 2015 to zespół zupełnie inny niż sprzed ich rozpadu i późniejszej reaktywacji. Nowy album jest najdłuższy i najtrudniejszy w odbiorze z dotychczasowej dyskografii. Ponadto Minsk odciął się tutaj od orientalnego/rytualnego klimatu na rzecz bardziej totalnego. Ten 76 minutowy kolos przytłacza swoim ciężarem, tłamsi i katuje słuchacza. Ale robi to w taki sposób, że za każdym razem po końcowych dźwiękach albumu mamy ochotę na więcej. „The Crash And The Draw” to dzieło integralne, którego powinno się słuchać w całości a nie na wyrywki. Wtedy robi największe wrażenie ale jednocześnie wtedy jest materiałem dla osób wytrwałych. Warto posłuchać: „Within And Without”, „The Way Is Through”, „To The Garish Remembrance Of Failure”.

Slayer – Repentless – „Repentless” jest jak wino: zyskuje z czasem. Początki z nowym albumem Slayera miałem niezbyt pozytywne. Dopiero za którymś razem zaskoczyło i od dłuższego czasu „Repentless” bardzo często gości w moim odtwarzaczu. Wiele osób zarzucało Slayerowi, że album jest wtórny itp. Oczekiwali od Kinga i spółki zapuszczenia się w rejony dubstepu czy folku? Ja od Slayera oczekiwałem krążka „slayerowatego” i właśnie taki otrzymałem. „Repentless” momentami urywa tyłek ekspresowym tempem i bałaganiarstwem by zaraz przytłoczyć powolnym ciężarem. Z dawnego składu zostało tylko 2 muzyków ale następcy Lombardo i przede wszystkim Hannemana dają radę. „Repentless” jest na to dowodem. Warto posłuchać: „Repentless”, „Take Control”, „Implode”, „You Against You”.

Stara Rzeka – Zamknęły Się Oczy Ziemi – nie od dziś wiadomo, że w Polsce gdzieś daleko od popularnych stacji telewizyjnych i radiowych istnieje kraina, w której tworzy się dobrą muzykę. W tej krainie żyje sobie Behemoth, Vader, Riverside, Votum, Obscure Sphinx, Blindead i jeszcze wiele innych zespołów i twórców, których te popularne stacje strasznie się boją. Nie przeszkadza to jednak w robieniu kariery i budowaniu renomy w muzycznym świecie. W tej tajemniczej krainie żyją również inne stworzenia, przy których wyżej wymienione zespoły wydają się być wyjątkowo popularne. Takim stworzeniem jest Stara Rzeka, która w tym roku swoim nurtem zmiotła z powierzchni ziemi konkurencję. Dzieło Kuby Ziołka to międzygatunkowa hybryda, która otwiera słuchaczowi umysł na zupełnie nowe muzyczne doznania. Raz na jakiś czas pojawiają się w naszym marnym świecie takie wydawnictwa jak „Zamknęły Się Oczy Ziemi”, które zasługują na szczególną uwagę lecz ze względu na specyfikę nigdy jej nie dostaną i nie dotrą do szerszej publiczności. Na szczęście grono świadomych wie o takich projektach i właśnie dla nich warto je tworzyć. Warto posłuchać: „Nie Zbliżaj Się Do Ognia”, „BHMTH”, „W Szopie Gdzie Były Oczy”.

The Grand Astoria – The Mighty Few – dwa utwory, prawie 50 minut materiału wygenerowanego przez zakręconych Rosjan z Petersburga. „The Mighty Few” to wybuchowa, eklektyczna mieszanka rocka progresywnego, psychodelicznego, kosmicznego z elementami heavy metalu, punku, jazzu, bluesa, folku i cholera wie czego jeszcze:) Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że hybryda ta świetnie funkcjonuje i wciąga słuchacza. Chociaż konstrukcja utworów pozwalałaby na ich podział i stworzenie albumu „poprawnego politycznie” z kilkunastoma trackami o normalnym czasie trwania;) Warto posłuchać: „Curse Of The Ninth”, „The Siege”.

ROZCZAROWANIA:

Coldplay – A Head Full Of Dreams – w przypadku tego albumu ciężko mówić o rozczarowaniu. Nie czekałem na niego, nie śledziłem informacji w czasie oczekiwania na premierę. Ale gdy już „A Head Full Of Dreams” ujrzał światło dzienne, wypadało go posłuchać. Wniosek jest jeden: nowy album to najgorsza pozycja w dotychczasowej dyskografii grupy. Jest to nawet nie krok ale trójskok w tył w stosunku do tego co robili jeszcze parę lat temu. Jeśli tak ma wyglądać rozwój Coldplay to lepiej aby zaczęli się zwijać i z twarzą zakończyli działalność (a chyba wspominali już o tym kilkukrotnie).

Fear Factory – Genexus – liczyłem na porządny materiał, który nawiąże do najlepszych czasów ekipy FF a otrzymałem kolejny taki sam album, który nie wnosi niczego nowego do gatunku… Zamiast tego wnosi wtórność i kilka innych drażniących elementów m.in. czyste wokale Bella. Słuchanie „Genexusa” nie jest torturą ale nie sprawia żadnej przyjemności. Album z cyklu POZ: przesłuchać, ocenić, zapomnieć.

Jean Michel Jarre – Electronica 1: The Time Machine – nowy JMJ nie przynosi kompletnie niczego za co pokochaliśmy tego artystę kilkadziesiąt lat temu. Od premiery ostatniego albumu artysty minęło bardzo dużo czasu – czasu, który nie został wykorzystany. JMJ do współpracy zaprosił wielu znanych(i mniej znanych artystów) zatem potencjał całego przedsięwzięcia był duży. Niestety nie został wykorzystany. „Electronica 1” jest miałka i nudna. Polotu w niej tyle co w sprzedawczyni ziemniaków na bazarze…

Kurt Cobain: Montage Of Heck: The Home Recordings – bardzo mocny kandydat do tytułu najgorszego chłamu wydanego w tym tysiącleciu. Ta składanka jest żywym dowodem na to, że dla pieniędzy człowiek jest w stanie zrobić wszystko – nawet wydać takie coś. Ktoś w Internecie napisał, że nie po to sobie Cobain strzelił w łeb aby teraz wydawać takie śmieci i podcierać sobie tyłek renomą, na którą artysta zapracował wraz z zespołem. Smutne to i prawdziwe…

NOWE WYDAWNICTWA, KTÓRE NABYŁEM W 2015 ROKU:

Armia – Toń – po początkowej fali zauroczenia czar prysł. Muzycznie krążek daje radę ale teksty coraz bardziej drażnią. Od jakiegoś czasu album leży i się kurzy. W międzyczasie inne armijne krążki sobie odświeżałem.

Callisto – Secret Youth – na chwilę obecną Callisto to zespół zupełnie inny niż ten, który 11 lat temu nagrał świetny „True Nature Unfolds” i 2 lata później jeszcze lepszy „Noir”. Rasowego post metalu tu nie uświadczymy ale nie zmienia to faktu, że „Secret Youth” to kawał porządnej, inteligentnej muzyki.

Chris Cornell – Higher Truth – album zdecydowanie bardziej rockowy od poprzednika i mniej kontrowersyjny. Pełno tu świetnych melodii i bardzo dobrych utworów. Nie rozumiem pastwienia się nad tym krążkiem. To jest Cornell solo a nie Soundgarden czy Audioslave!!!

Hey – Hey W Filharmonii. Szczecin Unplugged – jak zwykle w formie, jak zwykle niezawodni. Miałem ten koncert oglądać na żywo ale bilety rozeszły się w ekspresowym tempie. Przyznam szczerze, że zdecydowanie bardziej lubię starą, gitarową odsłonę Hey ale i tej nowej nie można odmówić uroku, a poszczególne utwory po osłuchaniu zdecydowanie zyskują w oczach/uszach.

Iron Maiden – The Book Of Souls – album zdecydowanie lepszy od poprzedniego, mimo że jest od niego jeszcze dłuższy. Niestety ten czas trwania a raczej rozciąganie utworów do granic możliwości czasami przeszkadza. Nie zawsze więcej znaczy lepiej. Po niewielkich zmianach kosmetycznych „The Book Of Souls” byłby jednym z najlepszych albumów tego roku. W obecnej formie tak nie jest. Chociaż „If Eternity Should Fail” to jedna z najciekawszych rzeczy jaką zespół wygenerował w ostatniej dekadzie.

Kylesa – Exhausting Fire – coraz dalej od gatunku wyjściowego ale nadal na poziomie i z klasą. Chociaż po jakimś czasie faktycznie zaczyna się zauważać braki wokalne (co w wielu recenzjach zespołowi zarzucano).

Lamb Of God – VII: Sturm And Drang – krążek, który otarł się o TOP10. Siódemka to najłatwiejszy w odbiorze album grupy ale jednocześnie materiał niesamowicie równy i nośny. Styl został zachowany ale muzyka stała się łatwiejsza do przyswojenia dla przeciętnego słuchacza.

Mark Lanegan – Houston: Publishing Demos 2002 – myślę, że większość artystów chciałaby stworzyć taki materiał na swoje pełnoprawne wydawnictwo. „Houston…” to według tytułu demówki ale nie powinniśmy ich tak traktować. Krążek w żaden sposób nie odstaje poziomem od innych nagrań Lanegana. Ciekawe ile jeszcze takich nieopublikowanych perełek ma w zanadrzu Mark:)

Lao Che – Dzieciom – podobna sytuacja jak w przypadku Armii. Nie słuchałem od kilku miesięcy i nie spieszy mi się do zmiany tego stanu. Chociaż muszę przyznać, że pierwsze 4 utwory i „Legendę O Smoku” często puszczam sobie na wyrywki.

Materia – We Are Materia – techniczny metal na światowym poziomie. I co z tego, że wszystko to już było i krążek nie jest w żaden sposób nowatorski? Mi to nie przeszkadza i do albumu często wracam. A ekipie ze Szczecinka z całego serca kibicuję i liczę, że znajdą czas aby pojawić się na Woświn Rock Feście:)

The Prodigy – The Day Is My Enemy – w przypadku tego albumu są 2 możliwości: zestarzałem się i ta muzyka nie robi już na mnie wrażenia lub po prostu The Prodigy nie tworzy już na porywającym poziomie. Do „Music For The Jilted Generation” i „Fat Of The Land” wracam zatem skłaniałbym się ku opcji nr 2. Kolejny krążek, którego nie słuchałem od kilku miesięcy.

Riverside – Love, Fear And The Time Machine – pierwszy album Riverside, który jest mi totalnie obojętny. Po premierze przesłuchałem kilka razy i odłożyłem na półkę. Fakt faktem – nadal jest to wysoki poziom ale nie podchodzi mi kierunek, w którym podąża zespół. Wolałem ten z pierwszych 3 albumów…

Rosetta – Quintessential Ephemera – jedno z najciekawszych zjawisk na post metalowej scenie po raz kolejny zaprasza w kosmiczną podróż. Robi to w najłatwiej przyswajalny sposób w dotychczasowej dyskografii ale jednocześnie chyba najmniej przekonująco. Poziom jest ale do geniuszu „The Galilean Satellites” daleko.

Royal Thunder – Crooked Doors – entuzjazm, który pojawił się przy pierwszych przesłuchaniach opadł dawno temu tak jak album w moim rankingu najlepszych płyt. Jeszcze kilka miesięcy temu wrzuciłbym go do TOP3, dziś nie łapie się do dziesiątki i dostrzegam jego wady (m.in. kilka dłużyzn). Ale głos Mlny Parsonz nadal zniewala i przyciąga uwagę.

Soulfly – Archangel – po pierwszym zniesmaczeniu udało się w końcu wgryźć w kolejny album Maxa. Nie jest tu tak źle jak się z początku wydaje chociaż do wysokiej formy jest daleko. Przy okazji kolejnego albumu Soulfly czy innego projektu Cavalery chciałbym aby muzyk dłużej odpoczął i poszedł w końcu na jakość a nie ilość.

Do tego krążki, o których pisałem wyżej: All Them Witches – Dying Surfer Meets His Maker, Baroness – Purple, The Grand Astoria – The Mighty Few, High On Fire – Luminosferous, Intronaut – The Direction Of Last Things, Killing Joke – Pylon, Mark Knopfler – Tracker, Slayer – Repentless, Stara Rzeka – Zamknęły Się Oczy Ziemi

 

Standardowo jak co roku nie za bardzo mam pojęcie co przyniesie rok kolejny. Wiem, że w styczniu ukaże się nowy Megadeth i Black Tusk, w lutym natomiast Anthrax i Votum.  Więcej konkretnych informacji o premierach nie odnotowałem. Mówi się o nowej płycie Deftones, Swans, U2 ale bez szczegółów i dat . Obserwując systematyczność Maxa w 2016 roku można by się spodziewać nowego krążka od Cavalera Conspiracy, cykl dwuletni przypadnie również ekipie Overkill. Od wielu lat przebąkuje się o nowym materiale od Toola ale tu akurat nie uwierzę dopóki nie usłyszę na własne uszy. Podobnie jest z Metalliką.

Mijający rok początkowo również zapowiadał się niezbyt obiecująco. Na szczęście po drodze przytrafiło się wiele ciekawych premier zatem liczę, że i tym razem będzie podobnie.

A korzystając z okazji chciałbym życzyć wszystkim czytelnikom rolowego spokojnych Świąt spędzonych w otoczeniu niesamowitych dźwięków płynących ze świetnego sprzętu, dużo pieniędzy na zakup ulubionej muzyki oraz jeszcze więcej czasu wolnego potrzebnego do jej słuchania!:)

13 myśli nt. „Muzyczne podsumowanie 2015 roku”

  1. Zapewne w 2016 roku Mark Lanegan uraczy nas kolejnym albumem. 🙂
    W styczniu ma zacząć nagrywać. Czekam! 🙂

  2. Karol, gdzieś czytałem, że kupujesz muzykę na amazon.uk, patrzyłem tam na plyty Lanegana i wcale tak tanio nie jest, doradzisz coś?

    1. Pewnie, że doradzę. Po pierwsze nie kupujemy bezpośrednio od amazona tylko od ich kontrahentów poniżej w „More buying choices”. Zazwyczaj są to używane płyty ale nigdy nie miałem z nimi żadnych problemów (nawet jeśli przyjdzie krążek w gorszym stanie to można napisać do sprzedawcy a ten przyśle nowy egzemplarz albo odda pieniądze – może ze 2 razy miałem taką sytuację i nikt nie robił mi problemów). Opłata za przesyłkę jest standardowa i niezależnie od sprzedawcy wynosi 1,82 funta od płyty. Warto czekać na okazje. Ja Lanegana skompletowałem za mniej więcej 2-5 funtów od płyty;)

      1. Czyli nie kupujesz od jednego tylko od kilku, rozumiem.
        Jeśli w paczce będzie większa ilość płyt, to i tak coś trzeba uiścić?

        1. Nie ma takiej opcji żeby wysłać kilka płyt w jednej przesyłce. Każdą pakują osobno i kasują po 1,82 funta. Obstawiam, że sprzedawcy lecą z pocztą ryczałtem i właśnie na tej przesyłce zarabiają;) Wiele albumów kupiłem po 0,01 funta a wątpię żeby ktoś robił wolontariat.
          Ze sprawdzonych sprzedawców mogę polecić Ci zoverstocks, dodaxUK, all your music i screaming cds. 2 ostatnie są ze Stanów i przesyłka trochę dłużej idzie:)

  3. Wiedziałem, że jak wyjdzie nowe Killing Joke to od razu umieścisz na szczycie 🙂 Mam podobnie. Zwłaszcza, że krążek jest naprawdę świetny. Samego dobrego na święta!

  4. Przydałaby się także wzmianka o nowej płycie CLUTCH.
    Po za tym bardzo dobre zestawienie.
    Pozdrowienia dla Autora.

  5. Siemka, kaRolu,
    obserwuję Twojego bloga już od kilku lat. Mamy bardzo podobny gust 😉
    Dzięki za powyższą listę, sądzę, że mogę w ciemno nabyć wszystkie powyższe tytuły i mi przypadną do gustu. Działąj dalej, wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Pozdrawiam, A.

    1. Bardzo mi miło, że mam stałych obserwatorów:) Koniecznie sprawdź powyższe tytuły – coś na pewno Ci podpasuje;) Pozdrawiam!

  6. Tradycyjnie sprawdzam najpierw na yt wszystkie albumy przed zakupem 😉 Leci 3 z kolei, jak na razie 3:0 dla Cb:)
    Yo!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *