Metallica kręci, błądzi, ostatnio pojawiły się informacje o tym, że nowego albumu nie należy się spodziewać przed 2015 roku. Anthrax zamiast prac nad nowym materiałem zdecydował się na EPkę z coverami. Slayer już nigdy nie będzie taki sam… Gary Holt jest bardziej skupiony na graniu z ekipą Kerry’ego Kinga niż na swoim macierzystym Exodusie. W tym samym czasie rudy ze swoją ekipą systematycznie – co 2 lata częstuje fanów nowym krążkiem Megadeth(swoją drogą – jak ten czas od Trzynastki szybko zleciał…). Podobną częstotliwość wydawniczą ze sceny amerykańskiej utrzymuje chyba tylko Overkill. Ale dziś swoje 5 minut ma Super Collider – album, którego zakup chciałem sobie odpuścić po przesłuchaniu utworu tytułowego zapowiadającego krążek. Ciężko nawet nazwać to przesłuchaniem. Mój kontakt z tym kawałkiem trwał jakieś 30 sekund. Drugie podejście pewnie nie było dłuższe. Kolejnych nie było. Ale rudy i ogólnie Megadeth ma w sobie coś takiego co sprawia, że i tak w dniu premiery lecę na łeb na szyję po nowy krążek. Tak samo było i tym razem. Teraz – kiedy to jestem po większej ilości odsłuchów – mogę co nie co napisać o nowym produkcie made by Mustaine. Na początek musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Po pierwsze: Super Collider ma niewiele wspólnego z thrashem. Po drugie: nie jest to krążek rewolucyjny… Ani rewelacyjny… Wszystkie te zarzuty nie skreślają jednak tego wydawnictwa ponieważ w gruncie rzeczy całkiem przyjemnie się go słucha. Początek w postaci „Kingmaker” jest na prawdę zacny. Utwór ten jest tu najbardziej zbliżony do gatunku wyjściowego granego przez Megadeth. Z początku trochę drażnił mnie tutaj wokal Mustaine’a – totalnie pozbawiony emocji, jakiś taki monotonny, cały odśpiewany jednym ciągiem bez żadnych skoków napięcia. Po kilku odsłuchach człowiek przyzwyczaja się do tego i utwór po prostu fajnie buja. Następny w kolejności – utwór tytułowy – z krążka podchodzi mi zdecydowanie lepiej niż z zapowiedzi przedpremierowych. Fakt faktem – jest to kawałek w stylu prezentowanym przez zespół na znienawidzonym przez fanów albumie Risk. Ale ja nawet na nim widzę pozytywy. Tak jak w „Super Collider”: tu trafi się jakaś niezła solówka, tam coś innego. Wielkiej rewelacji nie ma ale numer trzyma przyzwoity poziom. Tak jak „Burn!” z na prawdę świetnym i oryginalnym początkiem. Mam w domu kompletną dyskografię zespołu i nie przypominam sobie żeby zespół zaserwował wcześniej takie „wprowadzenie”. Następny na liście „Built For War” to obok „Kingmaker” i megaprzebojowego „Forget To Remember” najlepszy utwór na SC: w miarę ciężki, zadziorny, z kilkoma świetnymi momentami. Można by go bez wstydu wrzucić na któryś z lepszych albumów zespołu. Pozytywnym zaskoczeniem dla słuchacza może być „The Blackest Crow” – utwór totalnie oderwany od „rudej” rzeczywistości, oparty na motywie przypominającym country (przewijają się tu skrzypce i – obstawiam że – mandolina). Ten oryginalny zabieg sprawia, że utwór wyróżnia się na tle reszty, której nie wymieniłem po tytule. Reszty, która nie powala ale nie wzbudza też zażenowania. Dobrze określił to recenzent z serwisu Allmusic określając Super Collidera albumem z kilkoma dobrymi utworami i resztą – utrzymaną w średnich tempach hard rockową (a nie thrashową) dłubaniną/pańszczyzną. Tego drugiego określenia nie popieram: w każdym z pozostałych utworów znajdzie się coś fajnego. Ale faktycznie jako całość nie powalają i prezentują raczej średni poziom. Tak jak cały Super Collider. Trochę nie rozumiem ludzi, którzy zmieszali najnowsze dzieło Mustaine’a z błotem. Rust In Peace to z pewnością nie jest ale mamy tu kilka na prawdę fajnych utworów a i reszta nie jest powodem do wstydu. A na wcześniejszych albumach niejednokrotnie takie kwiatki się zdarzały. Super Collider na pewno nie wejdzie do thrashowego kanonu, nigdy nie zostanie gatunkowym filarem. Utworów, które za kilka lat zostaną klasykami też mamy tutaj nie za dużo. Ale krążek bez wstydu można postawić na półce obok reszty dyskografii Megadeth bo przebojowych momentów tu nie brakuje.
Moja ocena -> 6/10
najlepsze piosenki z płyty to:
1. Forget to Remember (świetny rockowy heavy metalowy kawałek, najlepszy obok „Black Swan” z 2007 roku)
2. Don’t Turn Your Back
3. Dance in the Rain
4. Cold Sweat
5. Kingmaker
Reszta mogłaby w ogóle nie istnieć.
Cała płyta jest zajebista. „The Blackest Crow” jest melodyjny i kurewsko cięzki, z połmanym refrenem, kóry wrywa się łeb. Burn, Super Collider to też świente numery na swój własny posób.
Uważam, że ten album jest jednym z najgorszych w całej dyskografii Megadeth, nie dziwią mnie więc wszystkie negatywne opinie o płycie, których jest pełno. Po pierwsze: Kingmaker – choć wałek przyzwoity i chyba najlepszy z płyty, jest to i tak najsłabszy otwieracz albumu od czasów Disconnecta. Po drugie: marnowanie potencjału – Dance in the Rain byłby hitem gdyby nie kompletnie z dupy wzięte outro i fatalne solówki Dave’a. Podobnie Built For War i Burn! gdzie niepotrzebnie powtarzane są zwortki i refreny. Po trzecie: nijakość płyty – brak tutaj choćby jednej naprawdę hitowej piosenki, która mogłaby z dumą reklamować album. Po czwarte: Cold Sweat – nigdy nie zrozumiem możność dawania piosenki innego wykonawcy na album.
A teraz odetnij się od wszelkich skojarzeń, zapomnij że to gra Megadeth i posłuchaj krążka jeszcze raz. Jakościowo jest to album średni z kilkoma fajnymi momentami jak i kilkoma gorszymi. Taki akurat na 5-6/10. Mi Super Collider wchodzi lepiej niż Risk:)
Opini jak zwykle tyle co dziur w dupach – każdy ma swoją i niekoniecznie trzeba je słuchać lub oglądać (wiadomo o co chodzi czyli o kierowanie się opiniami innych)…
Jeśli by kto spytał mnie o opinię to dla mnie jest to album wielki i wyjątkowy – chłopaki grają ciężko i melodyjnie, Rudy ładnie drze ryja a solówki jak zawsze stoją na najwyższym poziomie – podobają mi się brzmienia gitar i perki. Ale najlepsze, że można tego słuchać cały dzień i się nie nudzi a ciągle wychodzi coś nowego 🙂 Jak dla mnie mocna 9!
No tak: Endgame był bardziej thrashowy, 13tka poszła w bardziej przyjazne brzmienia a Super Collider w przebojowość. I tego tu nie brakuje. Przyzwyczaiłem się, że thrashowe legendy (oprócz Exodusa i Overkill) odchodzą od swojego gatunku wyjściowego zatem niedobór thrashu w thrashu akurat tutaj mi nie przeszkadza:) I faktycznie – krążka można słuchać kilka razy pod rząd bez znużenia.
mam podobną opinię – dla mnie to zajebiszcza płytka, szczególnie jak się tego więcej posłucha. Jeżdżę ostatnio przy tym. Wg mnie płytka kopie dupę w pełnym wymiarze.
płyta z dupy, rozwodzenie się dalej na jej temat jest bezcelowe
Proponuje ludziom ktorzy z taka pasja oddaja sie krytyce zeby sami chwycili za instrumenty i cos nagrali