Pierwsze skojarzenie? Średnio udany album popowy z kilkoma lepszymi momentami. Wydając „Risk” zespół dołączył do grona artystów wypalonych i nie mających pomysłu na siebie. Z otwartymi ramionami ekipę Mustaine’a przywitała tam m.in. Metallica i Iron Maiden. Dave’a poniosło przy odmienianiu gatunkowym zespołu. I tak jak jeszcze „Cryptic Writings” dobrze zniósł te postępujące zmiany(zapoczątkowane na „Countdown…”) i broni się bez większych problemów tak tutaj muzyków poniosło o krok za daleko. Ale czy „Risk” faktycznie jest aż tak bardzo zły? I tak i nie. Album może spodobać się fanom twórczości Bon Jovi bo muzyka tutaj zawarta aż tak bardzo od niej nie odstaje. Ale nawet im przytrafią się momenty, w których będą chcieli wcisnąć STOP na pilocie. Taki przypadek trafia się już w pierwszych, bezsensownie przegadanych, minutach drugiego utworu – „Prince Of Darkness”. Dalej jest troszeczkę lepiej. Ale po zakończeniu tego kawałka dostajemy podbródkowy z drugiej strony – „Enter The Arena”. Ten przerywnik trwa niecałe 45 sekund ale to wystarczy aby zadać sobie pytanie: po jaką cholerę? Odpowiedzią na to pytanie jest zapewne następny na liście „Crush’em” – ale ta odpowiedź w ogóle mnie nie satysfakcjonuje i tylko pogłębia uczucie marazmu panującego na „Risk”. No i tak można by się pastwić dalej nad tym albumem ale podejdźmy do tematu z innej strony i poszukajmy plusów. Gdy przez przypadek zapomnimy o nazwie zespołu to całkiem przyjemnie wypadają: „Breadline”, „I’ll Be There”, „Wanderlust” i „Ecstasy”. Nie są to utwory wybitne ale jako pop rock prezentują się całkiem przyzwoicie i nie można odmówić im jako takiej przebojowości(chwytliwy refren jest? jest!). Fajną dramaturgię i lekko psychiczny klimat ma „The Doctor Is Calling”. Na tle całości wyróżnia się balladowy „Time: The Beginning”. I w zasadzie to by było na tyle.
W czasie nagrywania „Risk” zespół był w głębokim kryzysie. Coś mi świta, że z Capitolem mieli podpisaną umowę na jeszcze jeden album. Także musieli coś wydać(słowo klucz – musieli). Nie pamiętam gdzie dokładnie o tym czytałem a szkoda czasu na szukanie źródeł. Tak jak w zasadzie szkoda też na „Risk”. Z jednej strony nie taki diabeł straszny (i beznadziejny) jak go malują. Ale z drugiej nawet w tej pop rockowej konwencji szału zwyczajnie tu nie ma. Ot, przeciętny album ginący w tłumie podobnych do niego. Całość pogrążają dodatkowo 3 remiksy z reedycji. „Risk” stoi u mnie na półce chyba tylko dlatego, że głupio byłoby mieć lukę w dyskografii… Wracam do niego tylko przy odświeżaniu wszystkich płyt zespołu.
Moja ocena -> 4/10