Nie od dziś wiadomo, że Mark Lanegan to człowiek wyjątkowo zapracowany i można go usłyszeć praktycznie każdego roku – jak nie w solowym wydawnictwie to jako zespół, kooperacja lub gościnny występ u innego artysty. W październiku zeszłego roku ukazał się „Somebody’s Knocking” i już wtedy wiadomo było, że Lanegan pracuje nad kolejnym materiałem, którego premierę zaplanowano na maj 2020. Tym razem argumentem do tego była tworząca się biografia artysty, której muzyka miała być uzupełnieniem. Materiału nazbierało się tak dużo, że efektem końcowym jest najdłuższy album w dyskografii artysty. Łączny czas trwania 15 utworów z „Straight Songs Of Sorrow” minimalnie przekracza godzinę. Do tej pory wszystkie albumy Lanegana broniły się jako całość – niezależnie od czasu trwania. Czy i tak jest tym razem?
Już na początku warto wyjaśnić jedną sprawę. „Straight Songs Of Sorrow” dość wyraźnie odbiega od twórczości tworzonej w ostatnich latach pod szyldem Mark Lanegan Band. Nowemu wydawnictwu zdecydowanie bliżej do „With Animals” nagranego z Dukem Garwoodem czy „Imitations” lub „I’ll Take Care Of You”. Oczywiście znajdziemy tu żywsze fragmenty i takie zawierające elementy elektroniczne chętnie wykorzystywane przez artystę, jednak w przeważającej części mamy tu do czynienia z klimatem delikatnym, wręcz intymnym.
To w zasadzie zgrywa się z biografią „Sing Backwards And Weep” jednak jako muzyczna całość momentami może nużyć mniej wytrwałych słuchaczy. Nie zmienia to faktu, że „Straight Songs Of Sorrow” przynosi dużo naprawdę świetnych momentów. Już na dzień dobry usłyszymy „I Wouldn’t Want To Say” – jeden z niewielu utworów z albumu tak wyraźnie korzystających z elektroniki. Otwarcie krążka zaskakuje również połamaną rytmiką i dyskusyjnym podejściem do melodii. Jest to bez wątpienia jeden z bardziej oryginalnych utworów w całym dorobku artysty. Podobny zabieg Lanegan zastosował w „Internal Hourglass Discussion” jednak efekt nie powala tak jak otwarcie albumu.
Na tle całości wyróżnia się zaśpiewany w duecie z żoną – Shelley Brien utwór „This Game Of Love” budzący bardzo pozytywne skojarzenia z trylogią nagraną wraz z Isobel Campbell. Żywszą odsłonę Lanegana usłyszymy w bardzo szybko wpadającym w ucho „Bleed All Over”. Jednym z najjaśniejszych punktów albumu jest spokojny „Stockholm City Blues”, który można bez wahania uznać za jeden z najlepszych utworów nagranych przez artystę w ostatnich latach. Podobne wrażenie robi również utrzymany w podobnym stylu „Daylight In The Nocturnal House”, który intryguje aranżacją i emocjami. Chciałoby się posłuchać tego utworu na żywo.
„Ballad Of A Dying Rover” brzmi jak utwór zagubiony gdzieś podczas sesji nagraniowej do „Blues Funeral”, z kolei „Skeleton Key” do „Bubblegum”. Pierwsze sekundy „At Zero Below” wzbudzają nadzieję na to, że utwór podąży w kierunku country. Niestety ogranicza się on tylko do westernowych skrzypiec. Chociaż szybsze tempo i użycie elektroniki sprawiają, że utwór ten i tak wyróżnia się na tle całości. Do grona wyróżnionych dorzucić można jeszcze minimalistyczne „Apples From A Tree” i „Hanging On (For DRC)”.
I tu dochodzimy do największej bolączki „Straight Songs Of Sorrow”. Podczas godziny spędzonej z wydawnictwem można dojść do wniosku, że poza prawdziwymi perełkami Lanegan umieścił na krążku cały materiał, który udało mu się stworzyć. I tak jak do pojedynczych utworów w zasadzie nie można się przyczepić bo żadnych potworków tutaj nie znajdziemy, tak jako całość „Straight Songs Of Sorrow” delikatnie nuży. Sytuację ratuje w pewnym stopniu układ tracklisty i przeplatanie spokojnych i delikatnych utworów tymi wymienionymi powyżej. Przy innym układzie na sporych fragmentach można by przysnąć.
„Straight Songs Of Sorrow” wydaje się być dobrym przykładem na to, że nie zawsze więcej oznacza lepiej. Wyeliminowanie z albumu kilku utworów sprawiłoby, że odbiór całości byłby zdecydowanie lepszy. Tylko co w zasadzie nadaje się do usunięcia? Widzę tu 2 potencjalnych kandydatów: „Ketamine” oraz „Churchbells, Ghosts”, które niewiele wnoszą na krążek. Do skrócenia nadaje się również „Skeleton Key”. Reszta nagranego materiału raczej się obroni. „Straight Songs Of Sorrow” nie traktowałbym jako lekkiego spadku formy artysty tylko album wyraźnie powiązany z biografią Lanegana – stanowiący jego soundtrack i stojący gdzieś obok tego co artysta tworzy wraz z zespołem pod szyldem Mark Lanegan Band.