„Sixteeeeeeeeeeeeeen” – przeciąga dość mocno Mark Lanegan w otwierającym album „Hospital Roll Call”. Jest to jedyny tekst pojawiający się w tym praktycznie instrumentalnym utworze. Liczba nie jest przypadkowa – podobno taki numer miał pokój, w którym mieszkał wokalista podczas któregoś z kolei odwyku. Po niecałych 3 minutach słuchaczowi również przydałby się odwyk. Utwór silnie uzależnia już od pierwszych dźwięków. Mi osobiście kojarzy się on z filmami Quentina Tarantino, klimatem Pulp Fiction i Ameryki sprzed 30-40 lat. Co by nie było – dźwięki gitary hipnotyzują, nie potrafię jak normalny człowiek przesłuchać tego utworu raz i przejść do dalszej części płyty. Zawsze co najmniej 2 razy „niechcąco” wciska mi się Repeat:) Gdy w końcu udaje mi się wyrwać ze szponów „Hospital Roll Call” pozostaje jeszcze 9 innych utworów do odsłuchania. I tu przy pierwszym kontakcie z płytą przeżyłem lekki szok bo większość materiału zawartego na Scraps At Midnight w dość znaczny sposób odbiega od albumowego „otwieracza”. „Hotel” kontynuuje wątek odwykowy ale robi to w totalnie inny sposób: na spokojnie, przygnębiająco, jakby trochę w stylu Cohena. Następny w kolejce „Stay” jest już zdecydowanie bardziej optymistyczny. Ale po chwili – w „Bell Black Ocean” wracamy do klimatów powolnych, snujących się niczym niskie chmury przetaczające się przez pożółkłe, jesienne Tatry w szary, deszczowy dzień. W podobnej atmosferze utrzymany jest również „Last One In The World” napisany dla Kurta Cobaina, który popełnił samobójstwo 4 lata wcześniej. I tak właśnie w przeważającej części wygląda ten krążek. Odrobinę ożywienia wprowadza świetny „Waiting On A Train” pachnący Dzikim Zachodem i muzyką drogi oraz zamykający krążek „Because Of This” zalatujący lekko klimatem psychodelicznym i twórczością The Doors.
Ktoś mógłby pomyśleć: 3-4 żywsze kawałki plus reszta smętów więc album musi strasznie mulić…. Z jednej strony faktycznie tak jest ale z drugiej ma to niesamowity urok. Słuchanie Scraps At Midnight jest jak popołudnie spędzone z najlepszym przyjacielem, którego nie widzieliśmy przez wiele lat. My siedzimy, pijemy sobie whisky a ten opowiada nam o swoim życiu pełnym różnych przejść, zakrętów i zawijasów. I właśnie w takiej konwencji (dodatkowo niezbyt często) ten album wchodzi najlepiej.
Moja ocena -> 9/10
Świetna, świetna propozycja! Bardzo Ci dziękuję!! U mnie też jest muzycznie, tylko trochę w innej formie się to przejawia. Jeśli masz ochotę, zapraszam ciepło. 🙂