Machine Head – Bloodstone & Diamonds

machine head bloodstone & diamondsPo średnim Unto The Locust nie czekałem z niecierpliwością na nowe wydawnictwo Machine Head. Nie śledziłem zapowiedzi, tylko pobieżnie przesłuchałem wrzucone do sieci nowe utwory. Ale oczywiście jak przyszło co do czego to i tak w dniu premiery musiałem posłuchać co tam Flynn z zespołem wymyślił. Od premiery minęło kilka dni i ładnych kilkanaście przesłuchań. Czas zatem wyciągnąć jakieś wnioski. Zaczniemy od minusów aby jak najszybciej mieć je za sobą. Najpoważniejszy zarzut – Bloodstone & Diamonds jest po prostu za dużo… Album trwa 71 minut czyli o 10 minut od świetnego moim zdaniem The Blackening. Problem jest taki, że TB stanowił w miarę spójną całość i tej długości nie było aż tak bardzo czuć. Tutaj są momenty kiedy człowiek myśli „skończy się to wreszcie czy nie?”. Tam mieliśmy 8 utworów, tu mamy ich 12 – obecności niektórych w ogóle nie rozumiem. Jakby wyrzucić parę rzeczy, kilka innych skrócić (tak aby całość miała 50-55 minut) to otrzymalibyśmy krążek, który powalałby i dorównywał najlepszym wydawnictwom MH. z Bloodstone & Diamonds tak niestety nie jest. Chociaż i tak krążek wypada zdecydowanie lepiej od Unto The Locust. Album zaczyna się od „Now We Die”, który wita nas smyczkami. Początek (i fragment w środku) jest pompatyczny do granic możliwości ale po osłuchaniu utwór zaczyna sprawiać pozytywne wrażenie. Dynamiczny „Killers And Kings” wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. Jeszcze lepiej wypada ekspresowy thrashowiec „Night Of Long Knives”. Kawałki te przedziela „Ghosts Will Haunt My Bones”, który mi osobiście przypomina czasy The Burning Red. I tu dochodzimy do momentu, w którym warto wspomnieć o bardzo istotnej rzeczy. Tak jak The Blackening był spójny i tworzył jedną, w miarę hermetyczną całość tak Bloodstone & Diamonds jest przedstawicielem muzycznego bajzlu. Mamy tu utwory nawiązujące właśnie do The Blackening jak i do The Burning Red czy też Unto The Locust. Niestety trafia się też powrót do Superchargera i nu metalu w kawałku „Game Over”. Chociaż…. Akurat w tym przypadku w ogóle mi to nie przeszkadza bo akurat tego utworu bardzo fajnie się słucha. Jedynie mógłby być krótszy o 1-2 minuty. Podobnie sprawa ma się z „Take Me Through The Fire”. W zasadzie tego utworu mogłoby tu nie być w ogóle. Niczego ciekawego nie oferuje i tylko nabija minuty. Podobnie jak potworek „Imaginal Cells”. Tu już w ogóle nie wiadomo co autor miał na myśli… Muzycy MH pozazdrościli Godsmackowi „Vampires”? Jak dla mnie rzecz do wyrzucenia. Chociaż niektórzy pewnie będą się tu doszukiwać głębszego sensu i muzycznego kunsztu;) Co jeszcze? Niektórych z pewnością zaskoczy „Damage Inside” – skromny w formie, bogaty w treści. Utwór ukazuje MH w spokojnej odsłonie. A co z resztą? Reszta jest jak cała forma zespołu na przestrzeni ostatnich lat czyli sinusoidalna: momentami lepiej, czasem gorzej(ale ogólnie na plus). Machine Head zachowuje się jak spółka giełdowa: po genialnym debiucie i trzymaniu formy (Burn My Eyes i The More Things Change…) przyszedł czas na lekki spadek (The Burning Red) i gwałtowną korektę (Supercharger), po której przyszło mocne odbicie i hossa (kolejne 2 krążki). Następnie do czynienia mieliśmy z kolejną korektą (UTL). Bloodstone & Diamonds można uznać za wybicie z lekkiego dołka i zapowiedź czegoś fajnego w przyszłości. Oby ta prognoza się sprawdziła i zespół nagrał jeszcze coś wybitnego.

I jeszcze jedna rzecz na koniec. W ostatnich latach bardzo nie podoba mi się stylizacja członków zespołu. Początkowo robili się na „rasowych” metalowców, później przyszła era nu a teraz do czynienia mamy z nie wiadomo czym. Wizualnie z zespołu robi się taki metalowy Nickelback.

Moja ocena -> 7/10

6 myśli nt. „Machine Head – Bloodstone & Diamonds”

    1. Może to i lepiej?;) Ekipa MH wizualnie coraz bardziej zaczyna przypominać takich odpicowanych na blask kolesi – tak jak w „rocku” jest Nickelback tak w metalu mamy MH. Chociaż o wiele bardziej pod tym względem działa mi na nerwy Avenged Sevenfold;)

  1. B&D to powrót do wielkiej formy muzycznej. Ich wizerunek kompletnie mnie nie interesuje. Najważniejsze jest to, że kompozycje mają kopa i nie brakuje nudy. Tak jak pisałem – ta płyta stanowi wydarzenie. Patrząc na solówki, riffy, grę sekcji – sporo się dzieje. Wokale jak zwykle na wysokim poziomie. Jest trochę pod Down, mamy sporo klasycznych tracków i thrashu. Wolniejsze fragmenty, też są okej, bowiem mają uzasadnienie. Gdyby cały album składał się wyłącznie z łojenia, można byłoby po kilku minutach wyłączyć płytę (przynajmniej ja tak czynię przy niektórych kapelach jak np. nowy albumie kapeli – Testament 😉

    1. Wszystko jest kwestią gustu;) Nie powiem – dla mnie jest lepiej niż na UTL ale zdecydowanie słabiej niż na spójnym TB. B&D jest za dużo i jest za bardzo rozjechany. Krok do przodu w stosunku do poprzednika ale bez wielkiej reweli;)
      „Nowy” Testament też nie powala ale nie wiem czy można o nim powiedzieć, że składa się tylko z łojenia. Jak dla mnie jest całkiem różnorodny. I ma genialną okładkę!!:)

      1. Nowy, w sumie nie nowy – ostatni album. Może wyraziłem się niezbyt ściśle. Chodziło o to czy album łapie przy słuchaniu za gardło czy nie. MH mnie złapało i to mi wystarcza 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *