Z reguły jestem akomercyjny. Nie słucham popularnych stacji radiowych, mój telewizor chyba nie skaził się w ostatnich latach stacją typu MTV czy Viva bo muzyki tam od dawna nie ma, nie klikam linków muzycznych znajomych na fb. Są jednak w życiu takie chwile, że człowiek nie ma nic do gadania i chcąc nie chcąc musi. Tak właśnie miałem parę dni temu. Na siłę byłem przez jakiś czas uszczęśliwiany ZETką i muzyką „popularną”. Radio grało gdzieś w tle, nie zwracałem na nie uwagi aż do chwili gdy puścili pewien kawałek. Cholera, jakie to było inne, fajne w porównaniu z resztą granego tam badziewia. Zupełnie inny klimat, taki musicalowy, totalny oldschool: widziałem amerykańską restaurację w latach 40tych, faceci w garniturach – rodem z Ojca Chrzestnego, „odpicowane” kobiety i na scenie ta jedyna, śpiewająca – w białej sukience, niczym Marilyn Monroe. No ale zaraz zaraz. Przecież na ZETce takiego czegoś by nie puścili, tam dla skamielin nie ma miejsca. Wróciłem do domu, poprosiłem o pomoc wujka google no i przyszedł zimny prysznic bo okazało się, że to ta tuningowana dziewczyna z okładki. Nie odkopany diament, nie prehistoryczna artystka o której przypomniał sobie świat tylko bohaterka tej recenzji, obiekt komercyjny o którym głośno jest w internecie i świecie muzycznym. Okładkę tego albumu kojarzę od dawna, tu i tam pojawiały się recenzje, znajomi wrzucali linki, nigdy ich nie włączałem – chociażby dla zasady:) No ale raz kozie śmierć. Jeśli ten kawałek o którym była mowa wyżej – „Video Games” – był całkiem fajny to może i reszta też daje radę. Sięgnąłem po to wydawnictwo i się lekko rozczarowałem głównie ze względu na to, że liczyłem na całość w stylu „videogejmsowym”. Po kilku przesłuchaniach stwierdzam, że są tu 2 na prawdę fajne utwory: tytułowy oraz ten opisany wyżej. Po za nimi jest kilka całkiem niezłych i duże grono nijakich. Lana ma fajny głos ale co z tego skoro większość kawałków jest przeciętna? Słuchając Born To Die mam wrażenie, że wszystko to gdzieś już było. Mi osobiście kojarzy się to ze spokojniejszymi momentami Pink, Ms. Dynamite czy jeszcze kilku innych w tych rejonach. Lekko po 2000 roku moja znajoma obracała się w takich klimatach, gnębiła otoczenie artystkami wymienionymi przed chwilą, pewnie teraz na poczekaniu wymieniłaby jeszcze kilka podobnych. Wracając do albumu – osobiście wielkiej rewelacji tu nie widzę, wiele hałasu o nic specjalnego ani wybitnego. Ale, że w tych klimatach muzycznych się nie obracam to oceniać nie powinienem (ale i tak to zrobię;) – może dla specjalistów to faktycznie perełka pośród stosu szajsu. Chociaż z tego co piszą zagraniczne serwisy widzę, że nie tylko ja mam mieszane uczucia. Z Born To Die wiąże się jeszcze jedna ciekawostka. Kilka dni temu wszedłem z ciekawości do pewnego sklepu na E popatrzeć na nowości książkowe i muzyczne. Tam to wydawnictwo w „super cenie” było za 55zł, w wersji deluxe za 70… Dla porównania standard na allegro można dostać za 38+5zł(Amerykanie na amazonie mogą sobie kupić za 9$). W MM i S wersja bogata mieści się w granicach 60zł. Pytam się: za co? Kupę fajnych nowości (np. The Black Keys czy The Cranberries) można dostać w rozsądnych cenach (ok. 40zł) a tu taka zdziera za przeciętny krążek bez jakichś dodatkowych fajerwerków. Czyżby na fali popularności sieciówki chciały wyciągnąć od kupujących ile się da?;)
Moja ocena (której zasadniczo być nie powinno:) -> 5/10