Wśród powiększającej się rzeszy zespołów od jakiegoś czasu coraz modniejsza staje się nowa tradycja – wypuszczania do sieci streama nadchodzącego nowego wydawnictwa. Niektóre kapele zachęcają do kupna nowego krążka prezentując urywki nowych utworów(chyba najczęściej po 30sek), inni idą na całość i ujawniają wszystko. Z takiego założenia wyszła Kylesa publikując w formie elektronicznej Ultraviolet na kilkanaście dni przed premierą. Zawsze mam dylemat odnośnie takiej formy odsłuchu nowych nagrań. Z jednej strony to fajnie – człowiek wie z czym ma do czynienia, nie kupuje kota w worku, może zrezygnować z inwestycji w wypadku gdy nowe nagrania nie odpowiadają oczekiwaniom. Z drugiej – umiera element zaskoczenia, wszystko mamy podane na tacy, po zakupie krążka w wersji fizycznej nie ma tego czaru odkrywania całości – do poznania pozostaje tylko książeczka. Z racji tego, że w ostatnim roku kilka albumów na które niecierpliwie czekałem okazało się totalnymi bublami, teraz jednak staram się korzystać ze streamów – jeśli takie się pojawiają. A czy Ultraviolet spełnia moje oczekiwania? O tak!! Już zapowiadające płytę 2 utwory umieszczone przez zespół na YT zapowiadały, że będziemy mieli do czynienia z czymś bardzo ciekawym. No i tak jest. Ekipa Kylesy nie poszła śladem Mastodona czy Baroness i nie odmieniła diametralnie swojego oblicza. Ultraviolet jest kontynuacją tego co zespół tworzył na poprzednich wydawnictwach(szczególnie Spiral Shadow i Static Tensions) chociaż nie zabrakło tu też elementów złagodnienia. Usłyszeć je możemy w „Steady Breakdown” oraz zamykającym płytę „Drifting”. Czuć tu klimat Baroness z albumu Yellow & Green. Obu, mimo spokoju, nie brakuje też lekkiego pazura. Uwagę szczególnie przykuwa początek „Drifting” – melancholijny, depresyjny, jesienny, piękny. Gdy słyszałem go po raz pierwszy to skojarzył mi się jakimś cudem z The Cranberries. Świetnie prezentują się 2 „zapowiadacze” płyty czyli „Unspoken” oraz „Vulture’s Landing”. Są to jedne z łatwiejszych utworów na Ultraviolet chociaż średnio widzę je (albo raczej słyszę) w radiu. Nie zmienia to faktu, że wpadają w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu. W „Unspoken” powala niesamowicie klimatyczne otwarcie, po pojawieniu się ciężaru atmosfera lekko się odmienia ale nadal jest niesamowicie specyficznie, hipnotycznie i depresyjnie. „Vulture’s Landing” jest pod tym względem diametralnie inny: żywiołowy, dynamiczny, nakręcający człowieka do działania. Kylesa już od kilku płyt współpracuje z wytwórnią Season Of Mist – ten mglisty sezon czuć w „Low Tide” i „Quicksand”. Słuchanie obu tych utworów jest jak podróż przez psychodeliczny, fantastyczny, zamglony świat (północne wybrzeża Szkocji?:) Na prawdę niesamowita sprawa. Podobne, tylko trochę słabsze odczucia może wywołać „Long Gone”. W kosmos natomiast przenosi słuchacza „What Does It Take”, najbardziej dynamiczny (obok „Vulture’s Landing”) utwór na Ultraviolet. Obuchem w łeb, przytłaczającym ciężarem częstuje nas Kylesa na otwarcie krążka – w utworze „Exhale”. Ale nie jest to żadna nowość bo zespół już od dłuższego czasu od początku „daje z grubej rury”. Później podobna atmosfera występuje jeszcze w „We’re Taking This” i po części w „Grounded”.
No i tak kończy się Ultraviolet – niecałe 39 minut muzyki, które już przy pierwszym przesłuchaniu nie pozostawia słuchacza obojętnym. Podczas gdy Mastodon i Baroness drastycznie złagodniały Kylesa nadal (z lekkimi odstępstwami) podąża wytyczoną przez siebie drogą. I akurat w tym wypadku raczej nie można powiedzieć o zjadaniu własnego ogona czy tylko kopiowaniu własnego stylu. Każdy kolejny album ekipy z Savannah wnosi coś nowego do twórczości zespołu przy jednoczesnym zachowaniu ich tożsamości.
Moja ocena -> 9/10