The Paradigm Shift jest niesamowicie ciężkim orzechem do zgryzienia. Pierwszy odsłuch tego krążka to mniej więcej taki wniosek: „oooo! jakie to fajne, przebojowe, łatwo wchodzi i dobrze się tego słucha”. Ale po chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że tak na prawdę praktycznie niewiele z tych 40kilku minut wyryło mi się w pamięci. I tak właśnie po kilkunastu przesłuchaniach odbieram to wydawnictwo. TPS świetnie funkcjonuje jako dodatek do czegoś innego: np. pracy, jazdy samochodem itp. Sam w sobie jednak ewidentnie nie powala. Ale zacznijmy od początku. Najnowsze dziecko Korna nie jest tym czego się po zespole spodziewałem, czego od nich oczekiwałem. Nie jest to również ta odsłona zespołu, którą najbardziej lubię. Przeczytałem gdzieś, że nowy materiał zbliżony jest do tego co Korn robił 10 lat temu. Jestem troszkę innego zdania;) 10 lat temu grupa wypuściła na rynek Take A Look In The Mirror a ten raczej do TPS jest podobny jak pies do kota. Niby i jedno i drugie ma po 4 łapy, głowę, ogon itp. Moim zdaniem nowemu krążkowi zdecydowanie bliżej jest do See You On The Other Side. I to też nie do końca. Jedno jest pewne – drastycznie ucięto zabiegi, które tak wylewnie stosowano na The Path Of Totality. I całe szczęście;) Ale z drugiej strony brakuje tu tego co było mocną stroną Korn III czyli tego metalowego kopa i nieziemsko wyeksponowanego, rzężącego basu. Niby słychać go tutaj ale (jak dla mnie) niewystarczająco. Krążek rozpoczyna się od mocnego uderzenia. Początek „Prey For Me” robi duże wrażenie: jest ciężko, szybko – jednym słowem „kornowato”. Później utwór robi się zdecydowanie bardziej popowy/medialny ale i tak trzyma poziom i jest jednym z lepszych na krążku. Przedpremierowa zapowiedź albumu w postaci „Never Never” z początku mnie odstraszała. Teraz nie wydaje się już być takim potworkiem i całkiem nieźle się jej słucha. Podobnie jak np. „Mass Hysteria” – gdyby odrobinę podkręcić tu ciężar to otrzymalibyśmy klimaty Untouchables – czyli jest dobrze. Ten sam zabieg zastosować można by w „Lullaby For A Sadist” – wtedy robiłby o wiele większe wrażenie. A tak otrzymaliśmy utwór bardzo interesujący ale jakiś taki za lekki. Ale widocznie tak być miało;) Ciężaru nie brakuje natomiast w „Victimized”. A co z resztą? Reszta ujmą dla Korna z pewnością nie jest, wstydu im nie przynosi ale wielkiej chluby też nie bardzo. Są to dobre(chociażby „Love & Meth” gdzie Davis ociera się prawie o growlowanie, „What We Do”, „Spike In My Veins”) albo co najmniej poprawne utwory („Paranoid And Aroused”, „Punishment Time”), które jednak nie powalają i nie mają żadnej karty przetargowej aby stać się kornowymi klasykami. Są bo są, za kilka lat pewnie żadnego z nich na setliście koncertowej nie będzie. No i teraz pojawia się dylemat: jak The Paradigm Shift ocenić? Jest tu kilka na prawdę bardzo fajnych momentów, jest też kupa średnich. Poziom jest zdecydowanie wyższy niż na TPOT ale do Remember Who You Are nie ma startu. Dla fanów debiutu, Life Is Peachy czy też „trójki” TPS będzie raczej kolejnym albumem grupy do postawienia na półce. Tym, którzy lubią nowszą odsłonę Korna krążek powinien się spodobać. Przy tej drugiej opcji 7/10 wydaje się być odpowiednie. Stara gwardia spokojnie może odjąć jedno oczko co też niezwłocznie czynię;)
Moja ocena -> 6/10