W 2019 roku fani Toola mogli narzekać, że na nowy album przyszło im czekać 13 lat. Jednak czym jest ta trzynastka w porównaniu z 19 latami, które dzieli kolejne wydawnictwa Jerry’ego Cantrella czyli głównego motoru napędowego Alice In Chains. Dwa poprzednie albumy artysta nagrał jeszcze za życia Staleya i w wielu momentach dość wyraźnie odbiegały one od stylu wypracowanego przez kapelę macierzystą.
Tragedia, która wydarzyła się na krótko przed premierą „Degradation Trip” doprowadziła do tego, że po kilku latach Cantrell wraz z resztą muzyków oraz nowym wokalistą wrócił do tworzenia jako AiC. W przeciągu 9 lat nagrali trzy bardzo udane albumy, ostatni 3 lata temu. Dlatego z lekkim zdziwieniem przeczytałem jakiś czas temu, że artysta planuje solowe wydawnictwo.
Zdziwienie to zrobiło się większe w momencie opublikowania pierwszej zapowiedzi – „Atone”. Utwór ten brzmi jak idealny przedstawiciel twórczości Alice In Chains. Podobieństwo jest szczególnie wyraźne w refrenach. Ten klimat doskonale znamy i lubimy. „Atone” spokojnie odnalazłby się na każdym z trzech ostatnich albumów Alicji.
Druga zapowiedź czyli „Brighten” to już klimat zdecydowanie bardziej solowy ale również i tutaj bez problemu odnajdziemy sporo podobieństw. Tak samo sytuacja przedstawia się w przypadku ostatniego przedpremierowego utworu – 'Siren Song”. Przedstawia on najdelikatniejszą odsłonę artysty.
Nie ma co ukrywać, że zapowiedzi wyraźnie rozkręciły mój apetyt na „Brighten”. Album przynosi lekko ponad 40 minut muzyki podzielone na 9 nowych kompozycji, po których przesłuchaniu odbiorcy może nasuwać się jedno pytanie: dlaczego ten materiał nie został opublikowany jako Alice In Chains? Praktycznie wszystkie utwory po lekkim przebudowaniu aranżacji i może dodaniu odrobiny ciężaru doskonale odnalazłyby się chociażby na „Rainier Fog”, spora część z nich w niezmienionej formie na EPkach z 1992 i 1994 roku.
I w zasadzie właśnie to można uznać za największą zaletę ale i jednocześnie wadę nowego albumu. Fani Cantrella i Alice In Chains bez problemu odnajdą się na „Brighten” i krążek z miejsca podbije ich serce. Z kolei jeśli ktoś nie przepadał nigdy za twórczością jednego z filarów grunge’u to ten album z pewnością tego nie zmieni.
Jako osoba należąca zdecydowanie do tej pierwszej grupy mam olbrzymią frajdę słuchając „Brighten”. W wielu momentach album ten zdaje się być zagubionym bratem „Jar Of Flies” i „Sap” przywołując wspomnienia lat 90tych ubiegłego wieku. Pozostaje nam tylko liczyć na to, że na następne wydawnictwo Cantrella nie będziemy musieli czekać kolejnych 19 lat. Po drodze przydałoby się też jeszcze kilka albumów nagranych jako AiC.
Płyta niezła, ale czy faktycznie tak podobna do AiC? No nie wiem.
Zgadzam się z Autorem recenzji, że słucha się nieźle. Trochę za lekka jednak.