Iron Maiden – Virtual XI

iron maiden virtual xiPodobno Virtual XI jest jeszcze większą obrazą majestatu niż The X Factor. Podobno bo ja nie do końca się z tym zgadzam. Chociaż trzeba przyznać, że trochę prawdy w tym jest. Album ma 3 zasadnicze wady. Pierwsza – wizualna: tak paskudnej w całości poligrafii nie widziałem w żadnym innym wydawnictwie a płyt mam kilkaset. Pod względem okładki konkurować z nią może tylko Dance Of Death ale tam w środku jest normalnie. Tu kicz i tandeta króluje praktycznie wszędzie. Ja rozumiem, że album był robiony „na fali” Mistrzostw Świata we Francji i muzyki do gry z maskotką zespołu ale tolerancja ma swoje granice. Grafika odpowiedzialnego za to coś spaliłbym na stosie:) Druga sprawa: rozciągnięcie na chama „The Angel And The Gambler” oraz „Don’t Look To The Eyes Of A Stranger”. Utwory same w sobie niezłe zostały oszpecone przez niekończące się przedłużanie. Zamiast fajnej atmosfery jest dogorywanie, agonia. I dodatkowo powtarzający się miliony razy Bayley. Bez sensu… Pierwszy z tych kawałków wyszedł na singlu i tam brzmi o niebo lepiej, drugi tyle szczęścia nie miał. Trzecia sprawa: brzmienie całości. Specjalistą nie jestem ale jak tego słucham to mam wrażenie, że muzycy nagrali ten album na instrumentach – zabawkach a nie profesjonalnym sprzęcie. Wszystko to jest jakieś takie płaskie, plastikowe. Słyszałem kilka utworów w wersjach koncertowych i tam jest o wiele lepiej, jest czad, but i energia. Tu tego nie ma i Virtual XI bardzo na tym traci. A szkoda bo krążek sam w sobie jest fajny i jest tu dużo dobrych utworów. Już na początku mamy „Futureal” – koncertowego wymiatacza. Nie jest to kawałek na miarę ich klasyków ale ma w sobie to coś co podrywa tłumy na koncertach(i to nie tylko Ironsów bo Bayley ze swoją kapelą też to wrzucał na setlisty). Bardzo fajne są „Lightning Strikes Twice” (ach te „wypluwane” przez Bayleya „strikes twice”:) oraz „Two Worlds Collide” – mój faworyt z tego wydawnictwa. Ciekawe momenty mają „The Clansman” i „The Educated Fool”. Wszystkim tym utworom brakuje jednak pazura, agresji. Jakby to nagrać jeszcze raz, z większym butem oraz odpowiednią poligrafią to byłoby dobrze. A tak jest średnio. Co nie zmienia faktu, że i tak ten krążek stoi u mnie w rankingu wyżej niż 2 wydawnictwa nagrane jeszcze przed odejściem Dickinsona. Tam może i brzmiało to lepiej ale utwory były po prostu mierne/co najwyżej średnie. Z dwojga złego wolę (moim zdaniem) ciekawsze kompozycje w gorszej „otoczce” niż gnioty z fajerwerkami:)

Moja ocena -> 6/10

3 myśli nt. „Iron Maiden – Virtual XI”

  1. Wirtualna jedenastka podoba mi się bardziej od X Factor. Fanem Bayleya raczej już nie zostanę, niemniej na tej płycie jego śpiew mnie przekonuje. A ilekroć słyszę Como Estais Amigos, mam ochotę wyć razem z wokalistą (i zwykle się przed tym nie powstrzymuje).

    1. Bayley to nie Dickinson – nie ma takiej skali ale i tak ma kawał głosu. Słychać to szczególnie na jego „solowych” wydawnictwach typu The Man Who Would Not Die czy też Promise And Terror (momentami prezentuje fajne rycerskie „zaśpiewy”). Na prawdę świetne krążki, o wiele lepsze od tego co stworzył z Maidenami, warto je poznać. Wiele osób właśnie na Bayleya zwala ten słabszy okres w historii IM ale jak dla mnie to bardziej kulała reszta niż on sam. Z resztą dla mnie etap z Blazem na wokalu nie jest wcale zły i myślę, że wiele kapel im zazdrości obu tych krążków.

  2. A wg mnie – pomijając rozwleczenie „The Angel…” i „Don’t Look…” – ten album jest lepszy od „X Factor” 😉 Słychać, że skład jest bardziej zgrany, Blaze czuje się pewniej jako wokalista (szczególnie w „Lightning Strikes Twice” i niewspomnianym „Como Estais Amigos”). Same utwory może odrobinę słabsze, ale niewiele.
    Zgadzam się natomiast, że „No Prayer for the Dying” i „Fear of the Dark” są słabsze od innych albumów IM z Dickinsonem (do tych z Blazem celowo nie chcę ich porównywać), ale muszę podkreślić, że obok zwykłych wypełniaczy są na nich także naprawdę rewelacyjne utwory (oba tytułowe, „Afraid to Shoot Strangers”, „Be Quick or Be Dead”, a nawet „Wasting Love” czy „Holy Smoke”). Jeszcze gorszy jest wg mnie „Dance of Death”, ale i tam są świetne utwory (tytułowy i „Rainmaker”). Pozdrawiam 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *