„Fear Of The Dark” jest w dyskografii zespołu pozycją najbardziej nijaką i bezbarwną. W prawdzie nie ma tu takich potworków jak „Bring Your Daughter…” czy „Mother Russia” z poprzedniego albumu ale wydawnictwo cierpi na niedobór kawałków, które by porywały. W zasadzie jest tu tylko na prawdę genialny utwór tytułowy (jeden z lepszych w całej dyskografii Ironsów)a później długo, długo nic. Następnie rozbudowany „Afraid To Shoot Strangers”, otwierający album całkiem przyjemny „Be Quick Or Be Dead” (któremu jednak daleko do klasycznych „openerów”) i mój drugi faworyt po utworze tytułowym – balladowy „Wasting Love” dość znacznie odbiegający od tego co do tej pory serwował nam zespół. Pod plusy można jeszcze podciągnąć „The Fugitive” oraz „Judas Be My Guide”, które dla mnie brzmią jak odrzuty z czasów „Somewhere In Time”. A jak już jesteśmy w temacie odrzutów: reszta „Fear Of The Dark” brzmi właśnie jak niechciane dzieci z dawnych czasów, które ktoś na siłę próbował reanimować. Są nijakie, raczej nie drażnią ale w żadnym stopniu nie wzbudzają również odczuć pozytywnych. Taki „Childhood’s End” czy „Weekend Warrior” mógłby się znaleźć jako prezent gdzieś na stronie B singla. Na kilometr kiczem śmierdzi od „Chains Of Misery” i „From Here To Eternity”. Szczytem niemocy twórczej jest tu bezpłciowy „The Apparition”. W zasadzie niemoc ta odczuwalna jest przez znaczną część albumu. „Fear Of The Dark” cierpi na nadmiar (wątpliwej jakości) bogactwa. Poprzednie albumy mieściły się zazwyczaj w czasie trwania jednej połowy meczu piłki nożnej (ewentualnie z doliczonymi kilkoma minutami;). Tu całość zamyka się w prawie 60 minutach. I niestety to czuć… Momentami krążek dłuży się niczym pierwszy dzień pracy po weekendzie. Korzystając z dobrodziejstwa płyt CD zespół upchał na płytę ile wlezie. Niestety ilość nie poszła w parze z jakością. Odbiór „Fear Of The Dark” byłby pewnie zdecydowanie lepszy gdyby wyrzucić z niego z 3-4 utwory i skrócić wszystko do 40-45 minut. Co ciekawe: albumowa perełka w postaci utworu tytułowego została umieszczona na końcu albumu. Czy przypadkiem nie był to celowy zabieg aby słuchacz dotrwał do tego końca? Gdyby wrzucić go np. na początek albumu to przygodę z „Fear Of The Dark” można by zakończyć zdecydowanie szybciej. I to tylko od gustu konkretnego słuchacza zależy kiedy;)
Moja ocena -> 5/10
Czekałem na recenzję tej płytki ( i szczerze mówiąc spodziewałem się oceny 2 oczka wyżej – Weekend Warrior jest bardzo przyjemny, takie ACDC z niedrażniącym wokalem 😀 ) przy okazji – zgaduję że jako człowiek, który siedzi w alternatywie lat 90. ich znasz, ale polecam CI dwie, „very underrated”, kapele Smashing Pumpkins (Billy Corgan – geniusz kompozycji) i Afghan Whigs (trio albumów Congregation-Gentlemen-Black Love to klasa sama w sobie). I last but not least – byłbyś zainteresowany moją demo EP? Za 2 tygodnie idzie w eter i jestem ciekaw czy Ci się spodoba (jeżeli podałbyś mi maila mógłbym napisać Ci coś więcej na ten temat).
Obie kapele znam ale jakoś wybitnie nie zagłębiałem się w ich twórczość;)
Pewnie, że mogę sprawdzić EPkę. Pisz -> karol@stereolife.pl
„Najbardziej nijaki i bezbarwny” jest wg mnie „No Prayer for the Dying”. Tam wszystko jest na równym poziomie, nawet te najlepsze momenty („Holy Smoke”, tytułowy) nie wybijają się wysoko ponad niską średnią. Na „Fear of the Dark” są jednak fragmenty, dzięki których całości po prostu nie wypada nazwać nijaką lub bezbarwną. To akurat te cztery utwory, które sam na początku doceniłeś 😉 Chociaż osobiście najwyżej stawiam „Afraid to Shoot Strangers”, bo tytułowy już dawno mi się przejadł (przesłuchał?).
Sam nazwałbym ten album raczej najbardziej nierównym w dyskografii zespołu – bo są na nim dwa utwory genialne, dwa bardzo dobre, dwa lub trzy przyzwoite (w tym niewspomniany w recenzji „Fear Is the Key”), a reszta to wypełniacze lub kompletne niewypały (najgorszy wg mnie jest „Weekend Warrior” – kiepska podróbka stylu AC/DC). Całkowicie zgadzam się z tym, że album jest za długi. Ale ten problem dotyczy także wszystkich kolejnych wydawnictw grupy.
Wiele osób uważa tą płytę za bardzo dobrą, a ja do nich należę. Kiedys widziałem jakieś zestawienie najlepszych płyt Dziewicy i ten album był na 5-tym miejscu.