Po dwóch „słabszych” albumach z Bayleyem na mikrofonie chyba więcej osób spodziewało się upadku legendy niż powrotu na szczyt. Aż tu nagle okazało się, że do składu wraca Adrian Smith. To jeszcze nic! Do ekipy ponownie dołączył syn marnotrawny – Bruce Dickinson. Powrót wokalisty był dla większości fanów sygnałem, że nadchodzą lepsze czasy. Ja osobiście nie rozumiem trochę tego toku rozumowania i o Bayleyu złego slowa nie powiem – nie on był najsłabszym ogniwem w tej wielkiej machinie w czasach The X Factor i Virtual XI. A że wokalistą jest dobrym i nietuzinkowym udowodnił na swoich albumach solowych. Także bardziej skłaniałbym się ku opcji, że to reszta Ironsów podcinała mu w tamtym okresie muzyczne skrzydła a nie na odwrót. Co by nie było – zespół wrócił do dawnego składu i na przełomie wieków nagrał krążek najlepszy od co najmniej 12 lat. Od jego premiery minęło 14 lat, Żelazna wydała później jeszcze 3 albumy ale do dnia dzisiejszego i tak najlepiej prezentuje się właśnie Brave New World. Modę na długie granie zespół rozpoczął na The X Factor – 71 minut to pokaźna dawka muzyki. Pierwsza w historii kobyła z Dickinsonem na mikrofonie jest krótsza ale w zasadzie nie o wiele bo 4 minuty z niewielkim przecinkiem;) Różnica między albumami jest jednak zasadnicza: na TXF bez problemu można było znaleźć fragmenty, bez których krążek mógłby się spokojnie obyć a nawet zyskałby na ich nieobecności. Na BNW ten problem nie występuje. Ciężko byłoby nawet znaleźć jakiekolwiek słabsze momenty. Prawie 67 minut przy 10 trackach daje nam ładną średnią na utwór. Przy 3 kawałkach mieszczących się w granicach „zdrowego rozsądku” – do 5 minut – średnia pozostałych jest jeszcze wyższa. Ale w praktyce w żaden sposób to nie przeszkadza. Kolejne numery z Brave New World przeskakują w ekspresowym tempie nie dając nawet chwili na nudę. Chociaż nie! Czasami mam wrażenie, że końcówka „Dream Of Mirrors” mogłaby być odrobinę krótsza. Reszta utworów jest tutaj świetnie wyważona i zespół nie pozwolił sobie na niepotrzebne rozciąganie do granic możliwości. Na późniejszych krążkach niestety zaczęło się im to przytrafiać z apogeum przedłużania na The Final Frontier. Ale nie o nim tu mowa. Trudno mi wyróżnić jakikolwiek utwór z BNW. Całość jest niesamowicie równa, proporcje między szybszym i wolniejszym graniem są akurat takie jakie powinny być. Prawda jest taka, że BNW łykam jak bocian żabę;) Dziś już nie tak często jak kiedyś ale i tak wracam do tego krążka z wielką chęcią i sentymentem do czasów początku liceum. Dla mnie BNW bez najmniejszych problemów mieści się w TOP 5 z całej dyskografii zespołu. Jest moc!;)
Moja ocena -> 10/10
Jeden z trzech albumów Ironów, które łykam w całości – pozostałe dwa to Number Of The Beast i Seventh Son (…). Zdecydowanie wolę, gdy za mikrofonem stoi Bruce.
Nie wiem czy sam dałbym dychę, czy może „tylko” mocną dziewiątkę, jednak płyta bez wątpienia jest znakomita. Zgodzę się, że najlepsza z czasów powrotu do oryginalnego składu. Z wyróżniających się kawałków to wymieniłbym: znakomity numer tytułowy i The Wicker Man, który uwielbiam w koncertowym wydaniu z Rock In Rio. Na żywo doskonale wypada też Blood Brothers, o czym miałem okazję przekonać się podczas koncertu na Sonisphere. No i lubię też Nomad- nie jest to przebój i zespół chyba nawet nie grywał tego na koncertach, ale lubię ten orientalny klimat.
Obawiam się, że gdyby Dickinson nie odszedł z grupy, a potem do niej wrócił, to „Brave New World” oceniany byłby znacznie niżej 😉 Wiele osób uważa ten album za najlepszy/jeden z najlepszych tylko dlatego, że był pierwszym, jaki usłyszeli w całości. Nie twierdze, że to zły longplay, sam przez długi czas uważałem go za wielkie arcydzieło, a i teraz nie uważam, żeby był słaby. Ale w porównaniu z tym, co zespół nagrywał w latach 80. to jest to jakieś takie strasznie rozwleczone 😉