Hey – Błysk

hey błyskJuż dawno żaden nowy materiał od Hey nie zrobił na mnie tak kiepskiego pierwszego wrażenia jak „Błysk”. Nawet „Do Rycerzy…” podeszło mi lepiej. A tu? Totalnie nic, zero chemii, żadnego zainteresowania i chęci do ponownego odpalenia płytki. A przecież miało być tak pięknie…

Gdzieś w Internecie pojawiły się informacje o tym, że „Błysk” ma być powrotem do gitarowego grania sprzed lat. Takie info z biegu spowodowało u mnie szybsze bicie serca. Nie liczyłem na klimaty sprzed 17 lat ze „stop” ale może chociaż poocieralibyśmy się o „Echosystem” i [sic!] ? 

Już pierwsza albumowa zapowiedź w postaci „Prędko, Prędzej” dość wyraźnie sugerowała, że raczej nic z tego. Utworowi jest dość daleko do klimatu z „Do Rycerzy…” (zdecydowanie więcej tu dynamiki i energii) ale jeszcze dalej do krążków wymienionych trochę wyżej. Całe szczęście, że osłuchuje się dość szybko i początkowe, niezbyt dobre wrażenie po jakimś czasie mija.

Podobnie jest z całym „Błyskiem” tylko wymaga to czasu i dość sporej ilości przesłuchań. W moim przypadku przy pierwszym zareagowałem tylko na „Prędko, Prędzej” i to głównie ze względu na to, że utwór znałem już wcześniej. Przy drugim i trzecim większych zmian nie odnotowałem poza zwróceniem uwagi na wyróżniający się tematyką tekst w „Hey Hey Hey”.

Z każdym kolejnym odsłuchem pojawiało się coś nowego: w ucho wpadł całkiem przebojowy „Szum”, zaintrygował najbardziej specyficzny na krążku utwór tytułowy. Zabłysnął również „2015”, który może kandydować do miana jednego z najlepszych utworów Hey stworzonych na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Pozostałe 5 utworów trzyma „heyowy” poziom, do którego zespół zdążył nas już przyzwyczaić przez ponad 20 lat istnienia i każdy pewnie znajdzie tu coś dla siebie.

Po kilkunastu przesłuchaniach „Błysku” nasunęło mi się kilka spostrzeżeń. Primo – album jest krótki, najkrótszy w dyskografii grupy. W tym wypadku można to uznać za minus ale też i za plus. Niecałe 37 minut muzyki to w gruncie rzeczy mało ale nie wyobrażam sobie np. godzinnego „Błysku”, który miałby się obracać tylko w klimatach zaprezentowanych przez muzyków w obecnej wersji. Po kilku przesłuchaniach czas trwania poniżej 40 minut wydaje się być optymalny.

Secundo – materiał na „Błysku” wydaje się być w miarę równy ale brakuje tu utworu, o którym za kilkanaście lat wspominałoby się z wypiekami na twarzy i wracałoby się do niego z prawdziwą przyjemnością. Spójrzmy prawdzie w oczy – „Prędko, Prędzej” takim utworem nie jest. Może „Szum” ze względu na refren? Też nie bardzo. Nawet świetny „2015” raczej nie nadaje się do włączenia na spotkaniu towarzyskim tylko raczej do samotnego „degustowania” i napajania się w domowym zaciszu. W tej konwencji na pewno sprawdzi się świetnie! Tak jak i reszta „Błysku”, który dla fanów będących z zespołem od lat będzie kolejnym bardzo dobrym krążkiem w dyskografii. Nie jest to jednak materiał, którym Hey podbije serca i zwerbuje nowych słuchaczy. Ale chyba nie o to zespołowi chodziło;).

W moim przypadku „Błysk” pewnie za jakiś czas wyląduje na półce obok „Do Rycerzy…” i będzie czekał w długiej kolejce płyt do przesłuchania. Ja natomiast nadal będę czekał na powrót do klimatów ściśle gitarowych i z pazurem. Mam nadzieję, że kiedyś się doczekam. Bo tu przyznam szczerze, że liczyłem na prawdziwy „Błysk”, zamiast którego dostałem materiał porządny ale bez fajerwerków (ale i tak lepszy od poprzedniego krążka, do którego już praktycznie nie wracam).

Moja ocena -> 7/10

5 myśli nt. „Hey – Błysk”

  1. A ja się kompletnie nie zgadzam 🙂 Po pierwsze uważam, że płyta jest bardzo równa, kiedy ją odsłuchuję nie przeskakuję utworów jak przy innych wydawnictwach zespołu.
    Po drugie Hey nie smaży utworów na przeboje czy do spotkań towarzyskich, więc jeśli z tej płyty takiego utworu akurat nie będzie… cóż z tego? Chodzi o klimat całości.
    A zresztą, moim zdaniem, właśnie będzie: „2015” i „Historie” predestynują do tego miana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *