Lubię oglądać Must Be The Music. Tu, w przeciwieństwie do konkurencyjnego talent show z X-em w nazwie, chyba nie ma takiego narzutu ze strony stacji: rockmenom nie każą śpiewać disco, tenorom growlować itp. Może tak nie jest i te uwarunkowania gdzieś są. Nawet jeśli to tego nie widać. Do programu przychodzi wielki przekrój muzyczny: od totalnych amatorów śpiewających covery po solistów i zespoły praktycznie „kompletne” ze swoim materiałem. Dzięki temu programowi szersze grono odbiorców mogło poznać ekipę totalnych wariatów z Eris Is My Homegirl:) W ostatniej edycji (piąta z rzędu) rodzynkiem była Materia ze Szczecinka – zespół, który zaprezentował swoją przeróbkę „Na Wojtusia Z Popielnika”. Ich cover jest genialny. Można go bez problemów znaleźć na youtube. Sprawdźcie koniecznie;) Trochę odjechałem od tematu ale już wracamy do wątku głównego. W zeszłą niedzielę w półfinale występował zespół Megitza, zaprezentował pewien cygański utwór. Gdy go tylko usłyszałem pomyślałem „Bregovic!”. Fakt faktem – ten utwór to nie jego dzieło tylko rzecz ludowa ale to nie ważne. Liczy się to, że przypomniałem sobie o jego albumie. Ten – biedny, zakurzony leżał na półce, zapomniany od kilku lat. Ale właśnie w takiej formie „wchodzi” najlepiej – od święta jako swego rodzaju prezent dla samego siebie. Ederlezi nie jest normalnym studyjnym wydawnictwem Bregovica. Jest to zbiór utworów, które pojawiły się na ścieżkach dźwiękowych do Czasu Cyganów, Arizona Dream, Underground i Królowej Margot, dodatkowo mamy tu kilka kooperacji. I to nie z byle kim. Na płycie pojawia się Cesaria Evora w utworze „Ausencia” – rzeczy bardzo delikatnej, spokojnej niczym typowe niedzielne, letnie popołudnie na wsi/w małym miasteczku. Evora pojawiła się co najmniej raz na festiwalu w Szczecinie. Chciałem iść na ten koncert, ostatecznie jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Drugiej szansy już nie będę miał… Na Ederlezi są jeszcze trzy równie genialne kooperacje. W „TV Screen” udziela się Iggy Pop”, w „Man From Reno” Scott Walker i są to utwory bardziej na styl „amerykański”, standardowy. Bałkanami już z daleka pachnie „Elo Hi(Canto Nero)” gdzie udziela się Ofra Haza. Nawet przegadany „American Dreamers” ma w sobie coś ciekawego. A co z resztą? Przeciętny słuchacz pewnie zna „Kalasnjikov”. Ten – mimo że fajny – zdecydowanie nie jest najmocniejszym momentem tego albumu – tych momentów jest tu zdecydowanie więcej. Świetnie prezentuje się „Mesecina/Moonlight” – z początku brzmiący jak jakaś pijacka zaśpiewka, trochę zafałszowana. Po chwili wskakuje jednak na właściwe tory i już czujemy się jakbyśmy byli uczestnikami jakiegoś święta na bałkańskiej wsi. Podobne uczucie może towarzyszyć słuchaczowi przy „Cajesukarije Cocek”. Od tego utworu aż bije pozytywną energią. Mi osobiście kojarzy się z Mistrzostwami Świata lub Euro w piłce nożnej – taki trochę karnawałowy klimat. Bazarową atmosferę, klimat z 1 połowy ubiegłego wieku wyczuć można „Talijanska”. Po przeciwnej atmosferycznej stronie leży „Lullabye” – skromny w formie, bardzo bogaty w emocje, oparty głównie na gitarze. Piękna rzecz. Podobnie jak obie wersje „Ederlezi” – klasycznego utworu cygańskiego. Pozostałe utwory oprócz „La Nuit” to rzeczy podchodzące pod typową ścieżkę dźwiękową.Słucha się ich przyjemnie ale myślę, że z obrazem współgrały by jeszcze lepiej.
Ederlezi świetnie prezentuje przeciętnemu słuchaczowi przekrój przez etniczne klimaty bałkańskie oraz „coś jeszcze”. Jeśli lubi się coś więcej niż to czym jesteśmy bombardowani przez media, to koniecznie trzeba poznać ten album. Gwarantuję, że nie będzie to czas stracony;)
Moja ocena -> 9/10
Magia tej płyty polega na tym, że można przesłuchać ją trzy razy i nie odczuć znudzenia.