Nie lubię muzyki popularnej. Szerokim łukiem staram się omijać wszelkie stacje radiowe i pseudo-muzyczne kanały telewizyjne pełne kiczu, tandety i dźwięków, które nie nadają się nawet do słuchania w tle. Przy takim nastawieniu istnieje duża szansa, że pośród ton śmieci umknie mi jakaś perełka, coś na co warto zwrócić uwagę.
Gaba Kulka przewinęła się w moim dotychczasowym życiu kilkukrotnie, m.in. z okazji gościnnego występu na płycie Hey. Nigdy jednak nie czułem potrzeby aby zagłębić się w jej twórczość. Ale głupio byłoby nie skorzystać gdy nadarzyła się okazja aby jej najnowsze dziecko – „Kruche” trafiło w moje ręce. I już po pierwszym przesłuchaniu nagle pojawiła się wyżej wspomniana potrzeba.
O tym, że Gaba jest artystką nietuzinkową, będącą ponad tym medialnym kiczem, wiedziałem już od dawna. Teraz wiedza ta została wsparta praktyką. Ta nietuzinkowość atakuje już na starcie – w momencie chęci sklasyfikowania i zaszufladkowania muzyki, którą tworzy Gaba. Gdzieś w Internecie przewinęła mi się informacja o tym, że jest to art pop pomieszany z alternatywą. I takiej wersji się trzymajmy;)
Otwierający album „Still” (nie wiedzieć czemu) kojarzy mi się z twórczością Kate Nash, brakuje tylko akcentu Brytyjki (podobnie jest z „Brother” gdzie podobną manierę słychać wyraźniej i „Whatsherface”). Wielką wartością dodaną tego utworu jest teledysk, przenoszący widza w czasy komputerowych przygodówek lat 90tych. Aż się łezka w oku kręci;)
„Alright, Amanda” to z kolei zupełnie inna beczka, klimat groteskowego kabaretu. Świetnie wypadają minimalistyczne „Static”, „Miniature Life” i „Jaki Kolor” oparte w głównej mierze na pianinie (chociaż w tym drugim pojawia się bogatsze instrumentarium). Chciałbym usłyszeć te utwory na żywo w jakiejś kawiarence np. na Brackiej w Krakowie.
Mocną stronę na „Kruche” stanowią utwory polskojęzyczne. Nie usłyszymy tu śpiewania tylko po to aby wokal się pojawił. W tych 4 utworach tekst gra ważną rolę i jest tak samo ważny jak dźwięki go otaczające no i przede wszystkim – z słów Gaby coś pozostaje w głowie. W dzisiejszych czasach wielu artystów o tym zapomina i gdy człowiek bierze się za analizowanie tekstów to w pewnym momencie zaczyna nasuwać się pytanie: śmiać się czy płakać?
Słowa Gaby pozostają w głowie, w głowie pozostaje też całe „Kruche”, które jest jedną z wielu małych perełek pośród ton śmieci. Nie mogę powiedzieć, że album mnie sponiewierał i sprawił, że twórczość Kulki wyląduje jutro u mnie na półce. Nie zmienia to faktu, że te kilkukrotnie spędzone wspólnie 50 minut w żadnym wypadku nie były czasem straconym. Z pewnością „Kruche” jeszcze nie raz zagości w moim odtwarzaczu. A i z wcześniejszą twórczością artystki na pewno w najbliższym czasie się zapoznam – nie mam wątpliwości, że warto.
A bo ona świetna jest! Zechciało by się zakrzyknąć. Kiedyś miała łatkę polskiej Kate Bush. Nie te tony ale, że nie ta liga to nie powiem. Ba, nawet energia podobna. Widać, że to potomkini świetnego muzyka. Wokal urzekający, hipnotyzujący a kompozycje świetne.