Ekipa Fear Factory się sprzedała! Rozmieniła na drobne! Jednym posunięciem zniszczyła to co budowała do tej pory! Takie i podobne teksty można było usłyszeć w muzycznym świecie po wydaniu Digimortal. A jeśli podobnych głosów w środowisku jest dużo to znaczy, że coś jest na rzeczy. Ale też nie do końca;) W porównaniu z Demanufacture czy Obsolete Digimortal wypada wręcz popowo. A to dlaczego? Głównie ze względu na wokale: growlu Bella trzeba tu szukać z lupą. Dominuje czysty lub w miarę czysty głos. No ale jakby nie patrzeć – reszta się zgadza: są industrialne elementy, maszynowe riffy i fabryczny klimat. Do tej mieszanki zespół dorzucił gigantyczną dawkę przebojowości. W efekcie otrzymaliśmy krążek, na który można patrzeć na 2 sposoby: z perspektywy poprzednich wydawnictw – i wtedy wypada to średnio lub też bez patrzenia w przeszłość – interesując się tylko tym co jest tu i teraz. I w tej opcji Digimortal prezentuje się co najmniej dobrze. Nie potrafię zrozumieć tylko jednej rzeczy: „Back The Fuck Up”. Kolaboracja z B-Realem z Cypress Hill jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą, bezsensowną i niewybaczalną. Nie wiem co zespół chciał tym osiągnąć ale dla mnie jest to strzał w stopę… I chyba nie tylko dla mnie;) Poza tym Digimortal to solidne wydawnictwo. Bardzo interesująco prezentuje się singlowa reprezentacja krążka: „Linchpin” i „Invisible Wounds”. Pierwszy z nich to rasowa fabryka z ugrzecznionym Bellem. Drugi śmierdzi nu-metalem i P.O.D. Dopiero w drugiej połowie utworu pojawiają się elementy potwierdzające, że jest to FF a nie jakaś inna ekipa. Kawałek jest odskocznią od głównego nurtu zespołu ale wstydu nie robi i stanowi ciekawe urozmaicenie. W „nurcie głównym” warto zwrócić uwagę na otwierający album „What Will Become”, „Damage”, „No One”, „Acres Of Skin”(jeden z cięższych na płycie) i „Byte Block”(drugi „ciężarowiec”). Gdyby Bell growlował w nich to spokojnie mogłyby się znaleźć na poprzednich wydawnictwach fabryki. Album ukazał się w limitowanej edycji z 4 dodatkowymi utworami. Trzy z nich prezentują podobny poziom do reszty. Najciekawiej wypada zamykający krążek „Full Metal Contact” – instrumentalny walec sprawiający, że po jego zakończeniu jeszcze przez dłuższy moment nie możemy pozbierać szczęki z podłogi. Nie jest to granie finezyjne, skomplikowane i ambitne ale sprawia, że słuchacz czuje się sponiewierany i o to właśnie chodzi. Utwór podnosi już i tak niezłą ocenę końcową Digimortal. Album nie jest rewolucyjny ani rewelacyjny ale wypada na pewno lepiej od wymuszonego i nagranego chyba na chama The Industrialist. Z dwojga złego wolę lekko ugrzecznioną i stonowaną wersję FF od czegoś co zostało stworzone na siłę.
Moja ocena -> 7/10