Wczoraj szukając w swojej kolekcji pewnej płytki natrafiłem na Superunknown. Od razu odpuściłem sobie dalsze poszukiwania i dzieło Cornella i spółki wylądowało szybko w odtwarzaczu. Jak ja dawno nie słuchałem tego krążka. Chyba było to moje debiutanckie przesłuchanie w tym roku. A to już ponad połowa kartek z kalendarza wyrwana. Ale to właśnie w takiej formie – raz na jakiś czas – Superunknown smakuje najlepiej. Chociaż nie ukrywam, że trochę przesadziłem i następny odsłuch będzie o wiele szybciej. Sposób w jaki poznałem Soundgarden nie jest jakoś wybitnie oryginalny i odkrywczy – w latach 90tych na MTV i innych środkach przekazu leciał pewien bardzo znany utwór z tego krążka. Spodobał mi się i zapamiętałem nazwę zespołu i kawałka. Czytaj dalej Soundgarden – Superunknown
Archiwum kategorii: Muzyczny
Riverside – Second Life Syndrome
Nie masz problemów i zmartwień? Świat wydaje Ci się piękny, łatwy i przyjemny? Czujesz, że nie ma dla Ciebie przeszkody nie do pokonania i wszystko jest w zasięgu ręki? Tak? To spróbuj zrecenzować płytę progresywną;) Ale z sensem, logicznie i na wysokim poziomie. Chciałem podejść do tej płyty w taki właśnie sposób. Przez kilka tygodni zbierałem się w sobie ale w końcu doszedłem do wniosku, że w wersji „na luzie” będzie łatwiej. Second Life Syndrome podoba mi się co najmniej tak dobrze jak pierwsza część trylogii czyli Out Of Myself. Miałbym problem z wyborem swojego faworyta bo oba albumy są świetne. SLS nie przynosi jakiejś znaczącej zmiany w stosunku do OOM. Zespołowi się nie odmieniło, nie zaczęli tworzyć elektroniki więc nadal mamy do czynienia z dużą dawką muzyki progresywnej na bardzo wysokim poziomie. Czytaj dalej Riverside – Second Life Syndrome
Biohazard – Kill Or Be Killed
W XXI wiek Biohazard wszedł odmieniony. Wydany w 2001 roku Uncivilization znacząco odbiega od tego co zespół prezentował jeszcze w ubiegłym milenium. Ale prawdziwy „przełom” miał dopiero nadejść. Dwa lata później zespół nagrał album, który poszedł jeszcze o krok dalej(zasadniczo to o kilka kroków). Kill Or Be Killed nie bierze jeńców – jest to najbardziej bezkompromisowy krążek w dyskografii grupy. I jednocześnie najbardziej niedoceniony, spotkał się raczej z przeciętnymi i negatywnymi ocenami. W ogóle tego nie rozumiem bo KOBK jest o wiele bardziej wyrazisty i interesujący od chociażby New World Disorder. Od początku do końca mamy tu samo „gęste”. Po krótkim intro rozpoczyna się rzeź, która trwa praktycznie do końca albumu. Czytaj dalej Biohazard – Kill Or Be Killed
The Offspring – Days Go By
Dawno dawno temu istniał taki fajny zespół The Offspring-iem zwany. Poznałem ich jakoś w połowie lat 90tych. Kuzyn gnębił w tym czasie Smash ze szczególnym naciskiem na bardzo wtedy popularny kawałek „Self Esteem”, który zrobił na mnie – gówniarzu – ogromne wrażenie. Stało się ono jeszcze większe gdy okazało się, że utwór ten jest jednym ze słabszych na krążku. I nie chodzi tu o to, że „Self Esteem” jest słaby tylko po prostu cały Smash dosłownie kopał po dupie:) Zasadniczo to kopie do dziś. Kilka lat później dorwałem 2 pierwsze krążki zespołu – też nieźle kopały, zwłaszcza Ignition. Czytaj dalej The Offspring – Days Go By
The Doors
Jakiś czas temu na rolowym pojawił się przypadkiem (krótki) cykl opisujący albumy debiutanckie. Mając na tapecie Ten Pearl Jamu stwierdziłem, że swoje szczytowe osiągnięcie nagrali już na starcie. Zacząłem się zastanawiać kto jeszcze znajduje się w takiej sytuacji: z nowszych rzeczy od razu nasunął mi się m.in. Korn. Ale co ze starszymi zespołami? Z klasyką? Black Sabbath? Debiut mają świetny ale Paranoid co najmniej mu dorównuje. Led Zeppelin? Też nie bardzo – bardziej lubię II i IV. Pink Floyd? Też nie. Po kilku kolejnych nietrafionych strzałach dotarłem do The Doors. Bingo! Niby późniejsze krążki(ze szczególnym naciskiem na Strange Days i L.A. Woman, troszkę dalej Waiting For The Sun i reszta) też są świetne ale to jednak nie takie oczarowanie i zachwyt jakie miałem przy okazji poznawania debiutu. Czytaj dalej The Doors
Fear Factory – Obsolete
Albumem Demanufacture zespół postawił sobie poprzeczkę niesamowicie wysoko. Może nawet za wysoko bo przez 17 lat od premiery tego krążka nie udało im się nagrać niczego lepszego. Jest nawet problem ze znalezieniem czegoś równie dobrego. Moim zdaniem tylko Obsolete można porównywać z albumem z 1995 roku. Oba krążki bardzo lubię, Obsolete jest chyba tylko minimalnie gorszy od swojego poprzednika. Przez 4 lata dzielące te wydawnictwa nie nastąpiła jakaś znacząca rewolucja (FF nie zaczęli nagrywać techno;) i nadal mamy tu do czynienia z rasowym industrialem. Są jednak pewne różnice. Osobiście widzę to tak: na Obsolete nie ma takich muzycznych hardkorów jak „Flashpoint” czy „New Breed” Czytaj dalej Fear Factory – Obsolete
Mastodon – Crack The Skye
7 utworów = 50 minut muzyki = najbardziej przekombinowany album w historii Mastodona. I niby wszystko jest ok. Całkiem fajnie się tego słucha, bez zmęczenia, dużo tu fajnych momentów. Ale krążek się kończy i człowiekowi nie pozostaje z niego w pamięci praktycznie nic. Tak jak w przypadku wcześniejszych wydawnictw (no i od biedy późniejszego The Huntera) już w czasie pierwszego przesłuchania coś wpadało w ucho, coś innego nie bardzo i ogólnie byłem w stanie mniej więcej zidentyfikować kawałki po tytułach tak po Crack The Skye nie miałem żadnych odczuć. Po kilkudziesięciu odsłuchach krążek ten nadal jest mi obojętny i mam problemy z rozpoznaniem niektórych utworów. Nie mówię, że album jest zły bo nie jest. Czytaj dalej Mastodon – Crack The Skye
Fear Factory – Demanufacture
Nie mogę sobie przypomnieć w jakich okolicznościach rozpoczęła się moja przygoda z FF, co mnie nakierowało na ten zespół. Jedno jest pewne: zacząłem od Demanufacture i album kojarzy mi się z graniem w GTA: San Andreas czyli wychodziłoby na to, że poznałem ich w okolicach 2005 roku. Pierwsze przesłuchanie było dla mnie szokiem – taka miłość od pierwszego wejrzenia. Do dziś darzę Demanufacture największym sentymentem i uważam, że to najlepszy krążek w dorobku FF. Uwielbiam stąd praktycznie wszystko: od lekkiego covera „Dog Day Sunrise” po hardcory typu „Flashpoint” czy „New Breed”. Już otwarcie albumu w postaci utworu tytułowego daje słuchaczowi solidnego kopa, którego co chwilę powtarza w dalszej części krążka. Czytaj dalej Fear Factory – Demanufacture
Dido – No Angel
Dziś totalnie z innej beczki. Może będzie to mało męskie (czy coś:) ale przyznam się bez bicia – bardzo lubię ten album. Poznałem go, jak pewnie większość ludzi, na fali popularności utworu Eminema „Stan”. No ale utwór był, minął i sprawa przycichła. W okolicach 2000 roku słuchałem jeszcze systematycznie Szczecińskiej Listy Przebojów. Tam pojawiły się m.in. „Here With Me” (utwór ten na pierwszym miejscu był chyba ze 100 lat;) i „Hunter”. Utwory fajne ale były, minęły. Kilka lat później robiłem hurtowe zamówienie na amerykańskim ebayu. Znalazłem ten krążek w żenująco śmiesznej cenie bo chyba w okolicach 0,49$ (a wtedy kurs amerykańskiej waluty nie był tak wyśrubowany jak dziś). Czytaj dalej Dido – No Angel
Kylesa – Spiral Shadow
Podczas gdy Mastodon i Baroness wyszły z cienia i stały się na swój sposób popularne (szczególnie Mastodon w ostatnich latach, Baroness już troszkę mniej), Kylesa nadal pozostaje „w cieniu” i jest w miarę niszowa. Co nie zmienia faktu, że dla chcącego nic trudnego – poszukiwacze z pewnością w końcu trafią na kapelę, która powstała w 2001 roku w Savannah – amerykańskim zagłębiu sludge’a. Kylesa ma na koncie 5 albumów. Moja przygoda z zespołem zaczęła się parę miesięcy temu – podczas grzebania w serwisie Sputnik Music Kylesa „wyskoczyła” mi w zespołach grających podobnie do Baroness. Posłuchałem kilku utworów na yt no i nie ma co ukrywać – wpadło w ucho. Od kilku dni jestem szczęśliwym posiadaczem ich najnowszego dziecka z 2010 roku – Spiral Shadow. Czytaj dalej Kylesa – Spiral Shadow