Burn The Priest – Legion: XX

burn the priest legion xxZ okazji zbliżającego się 20-lecia istnienia ekipa Lamb Of God wydała nowy album. Ale żeby nie było zbyt łatwo: zrobiła to pod szyldem Burn The Priest a album zawiera same covery. Od razu należą się wyjaśnienia. Otóż Burn The Priest to pierwsza nazwa Lamb Of God, pod którą zespół egzystował w latach 1994-1999. Covery są natomiast swego rodzaju hołdem dla zespołów, które odegrały szczególną rolę w kształtowaniu stylu grupy.

Na tapecie mamy tu zatem m.in. The Accused, Melvins, S.O.D., Bad Brains, Ministry czy Agnostic Front. Każdy z 10 utworów pochodzi z dorobku innego artysty. Jednak praktycznie wszyscy obracają się w rejonach punk, hardcore, thrash, crossover zatem teoretycznie nie ma wielkiego rozrzutu stylistycznego. Zatem jak w praktyce wygląda ten „Legion: XX”?

Początek w postaci „Inherit The Earth” dosłownie wgniata w fotel. Oryginał w wykonaniu The Accused słyszałem dawno temu i nie porwał mnie. Burn The Priest tknął w ten utwór drugie życie poprzez m.in. XXI-wieczne brzmienie i zdecydowanie ciekawszy wokal. Po kilkunastu sekundach wprowadzenia zaczyna się „gęste”. Jest ciężko, dynamicznie, hardcore’owo. Miód na uszy.

Dobre wrażenie robi cover Melvins „Honey Bucked”. Mamy tu do czynienia ze zdecydowanie wolniejszym tempem ale ciężar i klimat pozostają zachowane. Pierwsza lampka ostrzegawcza pojawia się przy „Karosene”. Jest to drugi najdłuższy utwór na krążku i początkowo te ponad 6 minut jest ciężkie do przebrnięcia, potrzeba czasu aby się do niego przekonać. Na szczęście następny w kolejce jest „Kill Yourself” czyli kwintesencja hardcore’u. Obok „Inherit The Earth” jest najjaśniejszym punktem tego wydawnictwa.

Dalsza część „Legion: XX” nie powoduje niestety szybszego bicia serca. W zasadzie najbardziej charakterystycznym utworem jest tu „Jesus Built My Hotrod” w oryginalne wykonywany przez Ministry. Kawałek ten pasuje do reszty jak pięść do nosa ale przykuwa uwagę m.in. dynamiką. Reszta utworów niestety tego nie robi. Za minus albumu można również uznać praktycznie znikome ingerencje w oryginały.

Jestem przyzwyczajony do chociaż minimalnego wkładu w zbudowanie własnej aranżacji (nie mówię tu już o całkowitym przerabianiu w stylu Acid Drinkers). Tutaj praktycznie tego nie ma: poza zmianą brzmienia słyszymy odegrane oryginały. Biorąc pod uwagę czas trwania (poniżej 40 minut) i cenę w okolicach 50zł, otrzymaliśmy dyskusyjnej jakości prezent z okazji rocznicy.

Od premiery „VII: Sturm Und Drang” minęły już 3 lata. Liczę, że „Legion: XX” jest tylko bonusem a prawdziwym prezentem będzie nowy album Lamb Of God. Nowego Burn The Priest słucha się przyjemnie ale odczuwam spory niedosyt.

Moja ocena -> 6/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *