Black Tusk – Pillars Of Ash

black tusk pillars of ash9 listopada 2014 roku doszło do tragicznego w skutkach wypadku motocyklowego. Basista Black Tusk – Jonathan Athon trafił do szpitala z licznymi obrażeniami gdzie został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Po krótkim czasie, zgodnie ze swoją wolą, został odłączony od aparatury gdy okazało się, że jego mózg uległ nieodwracalnym uszkodzeniom.

Ten moment dla większości fanów był pewnie równoznaczny z zakończeniem krótkiej historii Black Tusk. Jednak zespół w miarę szybko podniósł się po tym traumatycznym wydarzeniu, zwerbował nowego basistę i w ramach hołdu wyruszył w trasę koncertową po świecie rozsypując w każdym kolejnym mieście część prochów Athona. Tournee okazało się na tyle udane, że nowy album był tylko kwestią czasu. I tak po roku z niewielką nadwyżką światło dzienne ujrzał „Pillars Of Ash”.

Chyba nikt nie spodziewał się po ekipie Black Tusk drastycznej zmiany stylistyki i słuchając efektu końcowego prac tria trzeba stwierdzić, że zespół stanął na wysokości zadania i praktycznie żadnej zmiany do swojej twórczości nie wprowadził;) Już 3 utwory zapowiadające album świadczyły o tym, że „Pillars Of Ash” będzie soczystą dawką ciężkiego, potężnego i przytłaczającego stonera. Pierwszy „zapowiadacz” w postaci „God’s On Vacation” przy pierwszych przesłuchaniach nie zachwycał i zyskiwał dopiero z czasem. Jest to o tyle dziwne, że przecież praktycznie od razu słychać tu to za co lubi się (lub nie lubi) ekipę z Savannah: dynamikę, motorykę, brutalność.

Zdecydowanie łatwiej było przekonać się do „Desolation Of Endless Times”, który galopuje jeszcze szybciej od poprzednika. Jednak gwoździem programu był trzeci utwór wpuszczony do sieci – „Born Of Strife”, który udowadnia, że ekipa Black Tusk wróciła do świetnej formy i potrafiła wznieść się na wyżyny twórcze jeśli w ogóle w ich wykonaniu można mówić o takim pojęciu;) Ale po co szukać dziury w całym? „Born Of Strife” ma w sobie niesamowitą dynamikę i tę specyficzną przebojowość, której bardzo dużo było na „Taste The Sin”. Dla mnie bomba!

A takich petard z pogranicza hardcore punku jest tu więcej. „Punk Out” nie pozostawia po sobie jeńców i nawet wolniejszy i spokojniejszy fragment w drugiej połowie utworu nie daje zbyt dużo czasu na zaczerpnięcie oddechu. Niewiele mniejszą siłę rażenia mają m.in. „Bleed On Your Knees”, „Beyond The Divine” i „Black Tide”. Niewielką niespodziankę zespół przygotował na samym zamknięciu albumu w „Leveling”. Większość drugiej połowy utworu stanowi tu pianino. Ale nawet ono brzmi jakby było żywcem wyciągnięte z horroru lub było ścieżką dźwiękową do okładki „Pillars Of Ash”.

W wielu przypadkach takie traumatyczne przeżycie jak śmierć kolegi z zespołu byłoby równoznaczne z zakończeniem jego egzystencji. Ekipie Black Tusk udało się wybrnąć z tej sytuacji, oddać hołd Athonowi i nagrać na prawdę dobry album – najlepszy i najrówniejszy w dyskografii obok „Taste The Sin”. Nadal nie jest to granie wybitnie finezyjne ale twórczość tria z Savannah ma służyć czemu innemu i w tej roli sprawdza się świetnie.

Moja ocena -> 7/10

Jedna myśl nt. „Black Tusk – Pillars Of Ash”

  1. Panie Karolu,
    w przypadku zainteresowania kontaktem ze strony Nextpop Label, wydawcy m.in. BOKKI, Fismolla i Kari, bardzo proszę o wiadomość z Pańskim adresem email na piotrek[at]nextpoplabel.com
    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *