Ekipa z Lewina Brzeskiego istnieje na muzycznej scenie od prawie 30 lat. Jakimś cudem udało mi się przeoczyć ich twórczość co może się wydawać o tyle dziwne, że do 2022 roku zespół nagrał 6 pełnoprawnych albumów. Na swoje usprawiedliwienie biorę fakt, że Asgaard obraca się w rejonie gotyckiego i symfonicznego metalu, z którym nie do końca jest mi po drodze.
Z drugiej strony jednak szybkie prześledzenie profilu na RateYourMusic wykazało, że zespół nie stroni od black metalu i rejonów awangardowych. Zatem nie zagłębiając się we wcześniejszą twórczość sięgnąłem po „What If…” i przeżyłem spore zaskoczenie.
Po 10 latach od poprzedniego wydawnictwa ekipa z Opolszczyzny nagrała album, który z etykietą „black” nie ma totalnie nic wspólnego. Wcale nie oznacza to, że z biegu należy „What If…” spisać na straty ponieważ jest to krążek, na którym bez problemu odnajdziemy sporo ciekawych fragmentów. Osoby obeznane z polską sceną „okołometalową” będą w czasie słuchania miały również głowę pełną skojarzeń.
Pierwsze pojawia się już na „dzień dobry” ponieważ początek otwierającego album „Sisyphus” brzmią jak późna odsłona Blindead. Po kilkudziesięciu sekundach utwór gwałtownie skręca w klimaty progresywne z okolic chociażby Dream Theater. Podobnie jest w „Creeping Miss Lunacy”, który jest jednak wyraźnie cięższy od poprzednika.
Lekkie zaskoczenie przychodzi wraz z trzecim utworem ponieważ „Sny Na Jawie” jak może sugerować tytuł – zaśpiewany jest po polsku. Przyznam szczerze, że nie przepadam za miksowaniem języków w obrębie jednego wydawnictwa bo zazwyczaj efekt jest jedynie taki, że album traci spójność i całość się rozjeżdża.
Tutaj mamy jeszcze drugi polski utwór – „W Sercu Nieświata” i niestety krążek jest idealnym przykładem tego, że nie zawsze taki zabieg się opłaca – chociaż w tym przypadku „W Sercu Nieświata” jest akurat jednym z jaśniejszych punktów wydawnictwa.
Druga sprawa – wokal. Szybki przegląd wcześniejszej twórczości daje wyraźny sygnał, że etykietka „black” nie została przyklejona zespołowi bezpodstawnie. Na „What If…” niestety growlu nie uświadczymy a czysty wokal nie do końca przekonuje. W zasadzie nie można mu niczego zarzucić ale przy stosunkowo spokojnej warstwie muzycznej momentami usypia.
Przyznam szczerze, że chętnie posłuchałbym instrumentalnej wersji „What If…” ponieważ przekrojowo prezentuje się ona zdecydowanie lepiej od wokalu. Ostatecznie w moim przypadku najnowszy album Asgaard pozostawił sporo niedopowiedzeń chociażby ze względu na to, że wcześniejsza twórczość zespołu jest trudno dostępna (brak jej w streamingu a na YT trafiają się pojedyncze utwory) i nie sposób porównać nowe wydawnictwo chociażby z tym co ekipa prezentowała chociażby 10 lat temu.
Wiem natomiast, że fani grania symfonicznego i progresywnego powinni bez problemu odnaleźć się w „What If….” na tyle by z większym zapałem spróbować sięgnąć po wcześniejsze dokonania Asgaard niż miało to miejsce w moim przypadku. Osoby, dla których granie symfoniczne i progresywne jest reliktem przeszłości i zamkniętym etapem w życiu mogą album zespołu z Lewina Brzeskiego zwyczajnie ominąć.