Gdyby istniał ranking płyt trudnych to Armia z albumem Triodante byłaby w nim wysoko. Bardzo wysoko. Nie jest to płyta do słuchania na codzień. Nie jest to krążek przebojowy. Nie jest to muzyka dla wszystkich. Nie usłyszymy jej raczej w środkach przekazu typu radio czy TV. Jest to płyta strasznie wymagająca(coś jak abstrakcyjna sztuka teatralna), do przesłuchania raz na jakiś czas w pełnym skupieniu tylko na niej od pierwszej do ostatniej sekundy. Puszczanie Triodante na wyrywki z mp3ki to krzywdzenie tego wydawnictwa. No i w tym momencie po przeczytaniu pierwszych linijek przeciętny słuchacz mógłby dojść do wniosku, że ten album to jedna wielka buła, pomyłka i nie ma sensu zawracać nim sobie głowy. A tu g… prawda;) Bo Triodante to swego rodzaju arcydzieło, krążek wybitny ale raczej tylko dla wybranych. Muzyka tu zawarta opiera się o geniusz, to jest to co prawdziwe tygrysy lubią najbardziej. Do tego dochodzi Budzy na wokalu. Tu pojawia się pewien problem bo jego teksty czasem mnie przerastają i to nie tylko zawarte na Triodante ale ogólnie na większości wydawnictw Armii. Ale nie tylko ja tak mam. W każdym razie jako całość fajnie to współgra i tworzy magiczny, nierzeczywisty klimat. Swoją drogą zobaczcie co wychodzi z „Piosenki Liczb”. Zakładamy, że warstwa tekstowa została już omówiona – przechodzimy do muzyki. Tu pojawia się kolejny problem bo ciężko ją konkretnie sklasyfikować i upchnąć w jedną ramę gatunkową. Dla mnie jest to mieszanka rocka z hardcorem i może lekką nutą metalu. Elementem charakterystycznym jest tutaj (i nie tylko tu) waltornia. Banan wraz ze swoim niezbyt popularnym instrumentem „robi” połowę klimatu tego wydawnictwa (i jeszcze kilku innych). Niby waltornia i taka muzyka to dwa zupełnie różne światy ale efekt ich połączenia jest genialny i buduje niesamowitą atmosferę. Podobnie jest na krążkach Kultu ale to jednak w Armii bardziej to czuję. Wracamy do Triodante. Często jest tu ciężko („Wyludniacz”, „Popioły”, „Dzyń”), czasem trochę spokojniej („Nieruchomo”, „Piosenka Liczb”), niekiedy obie opcje się mieszają („Ciało I Duch”, „Święto Jaskółki”). Całość intryguje i wciąga. Ale nie w taki sposób, że krążek jest ustawiony na repeat all i praktycznie nie opuszcza odtwarzacza. Albumu Triodante słucha się raz na jakiś czas. Ale wtedy ta godzina z lekkim hakiem jest tylko dla niego.
Moja ocena -> 10/10
Mój ulubiony album Armii. Na równi z Legendą, może nawet bardziej. Zgadzam się jednak z Tobą, że słuchanie Triodante „na okrągło” odpada. Trzeba poczekać na odpowiedni klimat, a potem… Cóż, sama poezja.
zgadzam sie z poprzednikiem…trudna plyta i jednoczesnie rewelacyjna…koncept-album..taka armijna wersja „Boskiej Komedi” Dantego…rewelacyjne bylo takze widowisko telewizyjne TRIODANTE ktore ukazalo sie na VHS-ie /dopiero stosunkowo niedawno na DVD/…Budzy jako rycerz krzyzowy podrozujacy po piekle, czyscu i raju..jak glowny bohater u Dantego…
Dla mnie istnieje tylko „Legenda” – może jest wystarczająco łatwa…? Może nadeszła pora, żeby dorosnąć do podejścia numer 2 do Armii, może…
Spróbuj. Ja kiedyś też słuchałem tylko „Legendy”, później przełamałem się i kilka razy przerobiłem resztę. No i teraz istnieje dla mnie „Legenda”, „Czas i Byt”, „Duch”, „Ultima Thule”, „Der Prozess” i „Freak”. „Droga” i „Pocałunek Mongolskiego Księcia” natomiast należą do grona krążków, które mnie nie przekonują i raczej się to już nie zmieni. Chociaż i na nich są dobre momenty i oba wydawnictwa też leżą u mnie na półce.