W ostatnich latach kariera All Them Witches rozwija się w iście ekspresowym tempie. Ekspresowe jest też tempo tworzenia i nagrywania nowej muzyki. Od momentu powstania w 2012 roku zespół wydał 5 albumów studyjnych (do tego dochodzą epki). Co ciekawe – każdy z nich jest inny i ukazuje różne oblicza zespołu. Tak było przynajmniej w przypadku 4 pierwszych albumów. Czy w przypadku najnowszego coś się zmieniło?
Przed premierą krążka zespół uraczył fanów dwoma zapowiedziami w postaci „Diamond” i „Fishbelly 86 Onions”. Przyznam szczerze, że przy pierwszym kontakcie nie zrobiły one na mnie wrażenia. Jedyne co mogłem o nich powiedzieć to to, że były bardzo surowe i na swój sposób minimalistyczne. Kłóciło się to lekko z tym, co zespół prezentował wcześniej: bogate aranżacje, dodatkowe instrumenty itp. Tu zaś otrzymaliśmy garażowego rocka. Okazuje się, że cały „ATW” jest właśnie taki – prostszy od poprzedników, surowy i garażowy. Przy pierwszym przesłuchaniu może to trochę przeszkadzać, jednak z każdym kolejnym odkrywamy nowe smaczki i dochodzimy do wniosku, że w tym teoretycznie prostym graniu jest bardzo dużo psychodeli, bluesa, a nawet stonera – czyli prosto nie jest.
„ATW” przynosi 8 nowych kompozycji. Album otwiera opublikowany kilka miesięcy przed premierą „Fishbelly 86 Onions”. Jest to zdecydowanie najżywszy, najcięższy i najbardziej dynamiczny punkt albumu. Pod prostym, rockowym płaszczem ukryto klawisze, świetny bas i fragment nawiązujący w dość wyraźny sposób do pewnego klasyka The Doors (zgadnijcie którego). W zestawieniu z pozostałymi utworami „Fishbelly…” zdecydowanie zyskuje i zamazuje pierwsze, niekoniecznie pozytywne wrażenie sprzed premiery.
Pod względem dynamiki niewiele ustępuje mu „1st vs. 2nd” – kolejna rockowa petarda. Pozostałe 6 utworów to już zdecydowanie inny klimat – bardziej bluesowy, jamujący. Przy pierwszych dźwiękach „Harvest Feast” ma się wrażenie, że wróciliśmy do początku lat 70. i za chwilę obok bardzo charakterystycznej gitary usłyszymy głos Tadeusza Nalepy. Do tamtego okresu bardzo wyraźnie nawiązuje też zamykający album „Rob’s Dream”. Z kolei „Half-Tongue” brzmi jak bardzo udany efekt jamowania i budzi miłe wspomnienia związane z nieistniejącym już niestety szczecińskim klubem Pomba Gira Juke Joint, gdzie podobne dźwięki płynęły z głośników praktycznie co tydzień. Zespół z pewnością świetnie wkomponowałby się w klimat tego lokalu.
Jak się okazuje, wystarczy kilka przesłuchań „ATW” aby początkowe, sceptyczne nastawienie po raz kolejny zmieniło się w entuzjazm z powodu tego, że All Them Witches ponownie nagrali bardzo dobry album różniący się dość znacznie od poprzedników. Przy takim zróżnicowaniu i dynamice tworzenia nowej muzyki zespołowi skończy się niebawem pole manewru i pozostaną mu eksperymenty z muzyką klasyczną lub elektroniczną;)