ANThology to właśnie ta drugą płyta, którą przypadkiem ponownie „odkryłem” w zeszły weekend. Alien Ant Farm poznałem w identyczny sposób jak pewnie większość ludzi czyli przez cover „Smooth Criminal” Jacksona. Później doszedł do tego „Movies” – utwór z jajcarskim teledyskiem oraz „Wish” pojawiający się w soundtracku do THPS 3. I na tym skończyła się moja przygoda z zespołem. Był to 2001 roku, płytę kupiłem chyba z 5 czy 6 lat później zamawiając hurtowe ilości albumów ze Stanów. Początkowo miała iść na sprzedaż ale po przesłuchaniu doszedłem do wniosku, że ANThology zostaje u mnie. W przeciwieństwie do opisywanego wczoraj P.O.D. AAF kilkukrotnie gościł w mojej „jamaszce”. Kiedy ostatni raz? Nie pamiętam ale w tym roku na pewno nie. Zatem jak wygląda pierwsza znana płyta zespołu 12 lat po premierze? Nadal są tu 3 utwory, które uwielbiam tak samo jak w momencie ich poznania. W tej trójce znajduje się cover Jacksona, który muzycznie podoba mi się bardziej od oryginału. Drugie miejsce okupuje wyżej wspomniany „Wish” – ciężka, gitarowa, szybka petarda ocierająca się może nawet o metal(?). Ostatni z wielkiej trójki to utwór mniej znany – „Flesh And Bone” – ale równie świetny co pozostała dwójka. Panuje tu taki klimat, którego nie umiem dobrze ubrać w słowa – jedyne co mi przychodzi do głowy to „jesienny”:) Trochę smutny, melancholijny, interesujący. Tuż za podium umieściłbym „Attitude” i „Universe”. Pierwszy – najspokojniejszy na płycie z fajnym początkiem, delikatny i medialny ale nie w taki obciachowy sposób. Drugi – zdecydowanie cięższy doskonale zamyka cały krążek. W dalszej kolejności „Courage” – mocne otwarcie płyty; „Movies” – fajnie skonstruowany, bardzo szybko wpada w ucho no i ma ten jajcarski teledysk; „Summer” – kolejny chwytliwy kawałek z bujającym refrenem i dobrymi gitarami; „Calico” – może nie jest to wybitna rzecz ale posiada olbrzymią dawkę mocy, która sprawia, że słucha się tego z dużą przyjemnością. Ekipa AAF nie ustrzegła się rzeczy troszkę słabszych. Nie są to złe utwory, nazwałbym je przeciętnymi, nie wyróżniają się niczym ani w jedną ani w drugą stronę. W moim przypadku chodzi tu o „Whisper”, „Stranded” i „Death Day”. Ale znam osoby, które do tego tria wrzuciłyby zupełnie inne utwory. To już kwestia gustu. Jedno jest pewne – album AAF zniósł próbę czasu zdecydowanie lepiej od P.O.D. ANThology nadal słucha się z przyjemnością, bez nawet chwili zażenowania. Nawet te słabsze utwory są na tyle dobre, że nie zmieniają ogólnego odbioru tego wydawnictwa. Minęło 12 lat od premiery, 6-7 od zakupu a album podoba mi się tak samo jak w momencie jego poznania.
Moja ocena -> 8/10