10 albumów, które towarzyszyły mi w czasie dorastania

boiskoTak się szczęśliwie ułożyło, że moje dzieciństwo i okres dorastania przypadał na lata 90te ubiegłego wieku, kiedy to dzieciaki w piłkę grały jeszcze na boisku a nie na konsoli albo telefonie.

Rodzice siłą musieli ściągać nas do domu z boiska bo przecież młodemu piłkarzowi w ogóle nie przeszkadzała ulewa, błoto a tym bardziej zupełna ciemność na dworze – kto miał widzieć piłkę ten widział. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że trudno nazwać boiskiem plac, na którym przyszło nam kopać szmaciankę: piach, żwir, trawa, kamienie i przede wszystkim brak bramek, które były zastępowane przez cegły (ile razy kłóciliśmy się czy piłka „weszła”, czy poszła po słupku czy też może w ogóle nie wpadła do „bramki”). Jakiś czas po zakończeniu osiedlowej kariery przez mój rocznik czyli ’85 i tak 2-3 lata młodsze na boisku pojawiły się bramki. Zniknęli niestety chętni do gry. Plac przez kilka lat stał pusty, w końcu w jego miejscu pojawił się apartamentowiec… Nikomu to nie przeszkadzało bo w dzisiejszych czasach dzieci zdecydowanie łatwiej spotkać w bramie, przed monitorem/tv niż na jakimś obiekcie sportowym. Ale to też wina rodziców i temat na dłuższą dyskusję.

W każdym razie cieszę się, że ten ważny okres mojego życia przypadał na lata 90te a nie późniejsze. W tym czasie zaczęła się kształtować moja świadomość muzyczna i zacząłem poznawać zespoły, które towarzyszą mi do dziś. W podstawówce swoim gustem zdecydowanie odbiegałem od reszty ludzi z klasy, którzy katowali głośniki Kalibrem 44. Ja podążyłem w zupełnie innym kierunku, oni już pewnie o Kalibrze zapomnieli, ja o swoich zespołach nie. Oto 10 najważniejszych dla mnie albumów z tego okresu:

Apollo 440 – Gettin’ High On Your Own Supply (1999) – pierwszy kontakt z @440 miałem 2 lata wcześniej przy okazji ich poprzedniego albumu i utworu „Ain’t Talkin’ 'Bout Dub”, który był strasznie męczony na Vivie i w MTV. Ale dopiero po usłyszeniu „Stop The Rock” i „Heart Go Boom” zdecydowałem się na zakup kasety. Swego czasu była dość mocno eksploatowana, później rzucona w kąt. Kilka lat temu na grosze dorwałem na angielskim amazonie wersję CD, do której do dziś wracam w miarę systematycznie. Po ponad 15 latach od premiery mało osób pamięta już o tym krążku. Szkoda bo bardzo dużo tu świetnych momentów. Warto poznać.

Beastie Boys – Anthology: The Sounds Of Science (1999) – w latach 90tych duży wpływ na mój muzyczny rozwój miał SLiP czyli Szczecińska Lista Przebojów nadawana co tydzień w Radiu Szczecin. Sam dorzucałem 5 groszy do tej listy systematycznie głosując na ulubione utwory. To tam właśnie w 1998 roku poznałem „Intergalactic” i „Body Movin”, w których zwyczajnie się zakochałem i nagrałem na kasetę. Rok później przed świętami Bożego Narodzenia ktoś wcisnął mi gazetkę reklamową Empiku gdzie reklamowano Antologię Beastie Boys jako świetny prezent. Faktycznie – w tamtym czasie nie mogłem chyba dostać lepszego prezentu. „The Sounds Of Science” to jedna z najlepszych składanek w historii muzyki. Nie jest to zwykły „the best of”: oprócz największych klasyków grupy wrzucono tu remixy, utwory ze strony B singli, kawałki z mniej znanych EPek i kilka innych niespodzianek. Kilka lat temu stałem się właścicielem wersji CD tego wydawnictwa. Ta jest jeszcze lepsza bo zawiera grubą książeczkę z historiami powstania wszystkich utworów zawartych na 2 płytach. Jeśli ktoś chce zapoznać się z twórczością Beastie Boys to „The Sounds Of Science” jest najlepszym rozwiązaniem.

The Chemical Brothers – Surrender (1999) – czy jest na świecie ktoś komu udało się uniknąć nachalnej promocji „Hey Boy Hey Girl” pod koniec ubiegłego stulecia? Utwór ten był w radiu, w TV i milionie innych miejsc także pewnie każdy świadomie lub i nie ale musiał się z nim spotkać. Mnie zaraził nim SLiP, później doszedł do tego kolejny singiel – „Out Of Control” i już wiedziałem, że muszę mieć całą kasetę. Okazało się, że „Hey Boy Hey Girl” wcale nie jest taki genialny bo na „Surrender” znajduje się dużo tak samo dobrego(jeśli nie lepszego) materiału. Kilka lat temu kupiłem CD, co jakiś czas wracam do niego i nadal sprawia mi to taką samą przyjemność jak 16 lat temu:)

Jean Michel Jarre – Odyssey Through O2 (1998) – jedyny w zestawieniu album, który „poleciła” mi 30 TON – Lista Przebojów. „Rendez Vous 98” dość mocno promowano z okazji Mistrzostw Świata w piłce nożnej we Francji. Kupiłem kasetę i męczyłem ją bez przerwy przez kilkanaście dni. W tamtym czasie moja wiedza na temat twórczości JMJ była dość znikoma – znałem tylko największe klasyki, zatem kiedy usłyszałem „Oxygene 7-13” to oryginałem byłem zauroczony jeszcze bardziej niż remiksami. Kilka lat temu upolowałem ten album na CD, wracam do niego często. Brzmi on jak jakiś set z klubu nocnego. Jest to jeden z niewielu krążków z remiksami, który lubię. Świetnie sprawdza się w aucie.

Kazik – 12 Groszy (1997) – utwór „12 Groszy” poznałem na SLiPie, całą kasetę dzięki kuzynowi. Dla dwunastolatka(albo i trzynastolatka – nie pamiętam kiedy dokładnie poznałem ten album) szokiem było to, że w muzyce można tak jawnie i bez skrępowania używać wulgaryzmów. Fascynowała mnie różnorodność muzyki zawartej na „12 Groszach”. W zasadzie do dziś fascynuje – Kazik stworzył album do bólu prosty i banalny ale jednocześnie bardzo interesujący i wciągający różne grupy odbiorców. Wielu artystów próbowało ten zabieg powtórzyć – z marnym skutkiem;)

Nirvana – Incesticide (1992) – opis w „Nevermind”;)

Nirvana – Nevermind (1991) – wyobraźcie sobie, że kiedyś w Vivie i MTV można było posłuchać muzyki. Ba! I to nawet ciekawej muzyki. Czasy te minęły dawno temu i prawdopodobnie bezpowrotnie ale kilka zespołów dzięki tym stacjom poznałem. Któregoś razu trafiłem na „Come As You Are”. Utwór niesamowicie mi się spodobał. Krótko po jego poznaniu jechaliśmy do rodziny. Okazało się, że kuzyn ma na kasecie „Nevermind”. Cały wyjazdowy weekend miałem wyjęty z życia. Od razu po powrocie do domu zacząłem poszukiwania osoby, która mogłaby mi przegrać „Nevermind”. Padło na siostrę kolegi, która do tego albumu dograła mi też „Incesticide” twierdząc, że jest zdecydowanie lepszy od „Nevermind”. Oba albumy męczyłem do bólu i wiele lat temu kupiłem ich wersje na CD. Dziś wracam do nich zdecydowanie rzadziej ale sentyment pozostał. I chyba faktycznie twierdzenie Marty było prawdziwe;)

The Offspring – Smash (1994) – kiedy w mediach była promowana „Americana” ja na Vivie lub w MTV trafiłem na „Self Esteem” a u kuzyna na cały „Smash”, z którego pochodził ten utwór. Materiał ze „Smash” wydawał się być o niebo lepszy od tego pop-punku prezentowanego na „Americanie”. Mnie zauroczyła dynamika, ciężar i przebojowość tego wydawnictwa. Do „Smash” czasem wracam, dyskografia grupy kończy się dla mnie na następnym albumie zatem „Americana” mogłaby dla mnie nie istnieć (podobnie jak późniejsze potworki wygenerowane przez zespół).

Queen – Innuendo (1991) – Queen to zespół, którym byłem męczony przez kuzynów odkąd pamiętam. Ale przez kilka lat moja wiedza na temat zespołu ograniczała się do „the best of’ów”. „Innuendo” przywiózł ze Stanów mój tata i był to pierwszy album grupy, po który świadomie sięgnąłem. Do dziś darzę go olbrzymim sentymentem i często do niego wracam. Krótko przed tragicznym wydarzeniem (jakim była śmierć Freddiego) zespołowi udało się wznieść na wyżyny twórcze i stworzyć coś wyjątkowego. Oczywiście na początku była fascynacja „Show Must Go On” ale z czasem zacząłem dostrzegać, że większość zawartych na „Innuendo” utworów to prawdziwe perełki.

Red Hot Chili Peppers – One Hot Minute (1995) – kolejny album, który trafił do mnie dzięki Vivie i MTV. Oczywiście usłyszałem tam „Aeroplane” i musiałem kupić kasetę. Red Hotów w ogóle wtedy nie znałem i myślałem, że cały album będzie utrzymany w podobnych klimatach. Nie był… Wtedy było to rozczarowanie i pieprznięcie kasety w kąt. Dopiero po kilku latach odkryłem, że „One Hot Minute” to na prawdę bardzo porządny krążek, którego „Aeroplane” jest jednym z najsłabszych punktów. W zeszłym roku kupiłem wersję CD tego wydawnictwa. Nadal przyjemnie się słucha chociaż nie jest to twórczość, do której chciałbym często wracać (jak i do całych Red Hotów). Chociaż „Warped” bardzo lubię! Natomiast „Aeroplane” omijam szerokim łukiem;)

I tak właśnie wygląda moja dziesiątka. Przez lata mój gust muzyczny się zmienił, gdybym dorastał dziś czy 10 lat temu to zestawienie byłoby zupełnie inne – skierowane w stronę różnych odmian metalu. Ale historii nie oszukam – w moim przypadku to właśnie te albumy odegrały mniejszą lub większą rolę w czasie mojego dojrzewania.

A jak przedstawia się Wasza dziesiątka?;)

6 myśli nt. „10 albumów, które towarzyszyły mi w czasie dorastania”

  1. Wielką przyjemność sprawiłeś mi tym wpisem. Chociaż jestem młodszy to pamiętam jeszcze czasy bez internetu i kiedy wystawiało się kinola na zewnątrz 😉 Niestety, w moich nastoletnich latach nie pojawiło się nic godnego uwagi, dlatego musiałem przenieść się w czasie i zacząłem słuchać Black Sabbath, Judas Priest czy Dire Straits, a zespołów, których słuchałem jako szczeniak nie będę wymieniał, gdyż jest to dość wstydliwe 😉
    PS Trochę mnie zaskoczyłeś, że przy Beastie Boys nie wymieniłeś ich sztandarowego utworu „Fight For Your Right”, ale może Ciebie wtedy nie ruszał 😉

  2. Ruszał, ruszał;) Ale poznałem go dopiero później i (wstyd się przyznać) o tym, że na gitarze „brzdęka” tam Kerry King dowiedziałem się dopiero kilka lat temu;)

  3. Podobnie jak autor wychowałem się na Queen (tylko w moim przypadku to tata był maniakiem). Także jestem rocznik 85 więc przechodziliśmy przez podobne muzyczne etapy. Gdybym miał wymienić 10 płyt z dzieciństwa (takie których bym się teraz publicznie nie wstydził), a które bardzo wpłynęły na mój dzisiejszy gust to bez chronologii:
    Liroy – Alboom
    Nirvana – Nevermind
    Sepultura – Roots
    No Doubt – Tragic Kingdom
    Justyna Steczkowska – Dziewczyna Szamana
    Korn – Issues
    Marylin Manson – Antichrist Superstar
    Slipknot – Spliknot
    Silverchair – Freak Show
    Guano Apes – Proud Like a God

  4. Trochę przerąbana sprawa, MTV nie miałem, na przełomie wieków kiedy zacząłem świadomie odbierać muzykę wszystko leciało albo w stronę popu, albo 'upośledzonych’ odmian metalu, także ludziska wokoło były głównie rapowo-popowe. Było kilka fajnych kaset w domu, pamiętam. Na kawałki które mnie na serio wciągnęły trafiłem mając jakieś 15 lat, kolejność CDków alfabetyczna:

    Abba – Greatest Hits (niestety, byłem zmuszony tego słuchać 😀 )
    Bush – Sixteen Stone (w trakcie wielkiej fazy na grunge)
    Deep Purple – Shades Of Deep Purple (w necie trafiłem :D)
    Elektryczne Gitary – Wielka Radość (’domowe zasoby’)
    Elektryczne Gitary – A Ty Co (kaseta, jako 4-5 latek słuchałem :D)
    Fear Factory – Demanufacture (byli na soundtracku Messiaha 😉 )
    Modern Talking, jakiś best of, ale odczucia jak przy Abbie
    Nirvana – Nevermind , jak wielu obecnych tu 😀
    Nirvana – In Utero
    Zdrowa Woda – Nie Bój Się Miłości (a, walało się po domu :D)

    Rocznik ’93

  5. Pomijając zestawienie – skąd wytrzasnąłeś zdjęcie do tego arta?? Toż to z mojego rodzinnego miasta (Legnica), ul Neptuna przy Wrocławskiej, czyli druga strona mojej „dzielni” 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *